Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Isgenaroth z miasta Wołomin. Mam przejechane 50117.01 kilometrów w tym 60.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 29.76 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
mapa odwiedzone gminy

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Isgenaroth.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

200-250

Dystans całkowity:1066.63 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:36:37
Średnia prędkość:29.13 km/h
Maksymalna prędkość:49.64 km/h
Suma podjazdów:360 m
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:213.33 km i 7h 19m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
234.45 km 0.00 km teren
07:58 h 29.43 km/h:
Maks. pr.:43.04 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Drohiczyn zdobyty, z dedykacją dla Żony

Piątek, 16 sierpnia 2013 • dodano: 16.08.2013 | Komentarze 7

Dlaczego taki tytuł? Za kilka dni minie dwadzieścia lat odkąd mam wspaniałą i kochaną żonę. Bez Niej moje życie pewnie byłoby inne, gorsze... A Ona sama wie dlaczego. I za to wszystko, co przez ten czas dla mnie zrobiła, postanowiłem zrobić jej taką dedykację. Oczywiście na tym przyjemności się nie kończą, ale reszta to już nasza słodka tajemnica.
Pomysł na dzisiejszy wyjazd wziął się z reklamy telewizyjnej, którą widziałem jakiś czas temu. Promowała ona region Podlasia. W trakcie reklamy była mowa między innymi o miasteczko u nazwie Drohiczyn. Ostatnio przeglądając mapę, miejscowość ta wpadła mi w oko i tak zrodził się plan zdobycia Drohiczyna. Jako że udało się dziś załatwić wolne od pracy, postanowiłem zrealizować plan, tak aby mogła powstać właśnie taka dedykacja.
Wyjazd nastąpił przed godzina szóstą rano. Po wyjściu na dwór stwierdziłem, że szału temperaturowego nie ma, wszak termometr wskazywał niecałe 10°C. Na szczęście ubrałem dziś długi rękaw, ale i tak organizm musiał się nieźle napracować, żeby się ogrzewać. Na horyzoncie, w kierunku w którym zamierzałem jechać, majaczyła jakaś bura chmura, ale przecież super synoptycy nie zapowiadali na dziś deszczów, a co najważniejsze dziś miało nie wiać - (bardzo śmieszne). Zasuwam zatem z rana na Jadów i Zawiszyn. Moim pierwszym celem jest Łochów, z którego drogą krajową 62 będę kierował się na Węgrów. Marznę na początku i zaczynają mnie boleć plecy. Nogi też jakieś takie dziwne. Zaczynam się przeklinać w myślach za ostatnie dwa mocne akcenty w treningach. Przecież wiedziałem, ale cóż, głupota nie wybiera.
Docieram do Łochowa i wtedy zaczyna się robić delikatnie cieplej. Martwię się o TIR-y na trasie, wszak to dziś normalny dzień pracy i pojazdy ciężarowe nie mają ograniczeń. Okazuje się, że jednak nie jest tak źle, jest dość luźno. Przed Węgrowem temperatura podnosi się na tyle, że wreszcie zaczynam odczuwać komfort termiczny. Wszelkie bolączki odchodzą. Zapomniałem wspomnieć o wietrze, który przecież dziś miał nie wiać. Może i nie wieje, ale jest dziś z tych, których nienawidzę najbardziej. Drzewa ani drgną a na jezdni ściana, którą trzeba pchać z mozołem. Trasa układa się dziś tak, że wiatr wcale nie będzie ze mną współpracował. Będzie cały czas albo przeciwny, bądź z boku. Po prostu super. No ale przecież sam trasę wymyśliłem. Są momenty, że zaczynam się zastanawiać czy nie zrezygnować z tego Drohiczyna i nie zawrócić w Węgrowie do domu. Moje morale najbardziej podupada, kiedy przed Węgrowem wjeżdżam w strefę ścieżek rowerowych. Oczywiście na jezdni zakaz. Olewam jednak te zakazy jak zwykle. Skręcam w końcu na Sokołów Podlaski, gdzie ciągle są zakazy dla rowerów. W końcu, powodowany trochę strachem, a także dużym ruchem, wjeżdżam na ścieżkę dla rowerów, która wykonana oczywiście jest z kostki. No baaaa,a z czego by innego? Wiadomo jak się po tym jedzie. Po chwili zatrzymuję się i zastanawiam się co dalej robić. Ruch trochę słabnie i to motywuje mnie do dalszej jazdy do Sokołowa Podlaskiego. Ponadto głupio byłoby nie zrealizować zaplanowanego wyjazdu, tym bardziej dedykowanego. Przed Sokołowem Podlaskim doganiam kolarza na Bottecchii. Rower jest starutki. Młody chłopak kręci jakoś tak mizernie, okazuje się, że od Węgrowa jedzie z bólem nogi. Podpytuję się go trochę o drogę i i łatwość przejazdu przez Sokołów Podlaski. Proponuję wspólną jazdę, ale on mówi, że będzie mnie tylko spowalniał i w ten oto sposób dalej kontynuuję samotną jazdę. Znowu mam przemyślanki dotyczące skrócenia dystansu. Przemawiam jednak mojemu leniowi do rozsądku i i ze świadomością czekających mnie jeszcze 40 km, ruszam dalej przed siebie. Wiatr i hopki na drodze męczą całkiem nieźle. Te cztery dychy ciągnie się jakoś i ciągnie. W końcu jest, miasto Drohiczyn. Skręcam do tak zwanego centrum i robię sobie przerwę w okolicach kościoła franciszkanów z 1682 roku pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.

Obchodzę okoliczne sklepy w poszukiwaniu wody, którą muszę uzupełnić bukłak. Podjadam przygotowane smakołyki i robię sobie przerwę na ławeczce. Na myśl o 120 km czekających mnie na powrocie, trochę opadają mi ręce, ale cóż. Damy radę!!
Wyznaczona przerwa mija szybko. Czas wyruszać z powrotem. Odwracam kierunek i okazuje się, że ten wiatr co dziś przecież nie wieje, dalej nie chce mi pomagać. Na szczęście droga do Sokołowa mija mi jakoś tak bardzo szybko. Hopki i wiatr, który przecież nie wieje masakrują. To ciekawe z tym wiatrem. Jeśli on nie wieje, to co mnie zwalnia na zjazdach? Hmmm...
Od Sokołowa do Węgrowa już blisko. Znowu trzeba wtarabanić się na zakaz. Okazuje się, że aby wydostać się na Warszawę, trzeba pojeździć po mieście jakimś objazdem, który kończy się w miejscowości Krypy. Planuję zrobić kolejny postój w przy Zbrojowni Liw, co też czynię. Zbrojownia przygotowuje się do turnieju rycerskiego, który ma się odbyć w weekend.


A ja przygotowuję się do dalszej jazdy.

Po kolejnej konsumpcji, ruszam dalej. Przede mną wizja podjazdów na trasie Liw-Stanisławów. Już ten pierwszy, chyba najgorszy, doprowadza mnie do rozpaczy. Oczywiście w połączeniu z wiatrem, który jak wiadomo, dziś przecież nie wieje. Walczę z tymi utrudnieniami na drodze i zmierzam w kierunku Stanisławowa. Planuję zrobić jeszcze jeden postój, 15 km przed domem, jak zwykle w miejscowości Poświętne.

Droga przed samym Stanisławowem
Wreszcie docieram umęczony do Stanisławowa, mam już ponad 200 km, ale bliskość domu daje mi siły. Planuję też czym wzmocnię się w Poświętnem. Przerwa w sklepie i zaserwowane wzmocnienia w postaci Coli i Snickersa, dodają trochę sił. Pani sprzedawczyni zapytuje mnie w sklepie ile dziś kilometrów i kiedy jej mówię, to chyba nie bardzo mi wierzy. No bo kto normalny przejedzie tyle na rowerze, hehe?
Ostatnie 15 km, na szczęście w większości przez las, mija dość szybko. Dojeżdżam uchetany do domu.
W drodze nie mogłem skombinować kwiatów dla Żony, więc na razie niech będą takie

Potem postaram się o oryginał.
Czas na podsumowanie, bo strasznie się dziś rozpisałem.
Nie miałem chyba jeszcze takiego wyjazdu, żeby tyle kilometrów przejechać z przeciwnym bądź bocznym wiatrem. Warto jednak było, bo na Podlasiu jeździ się całkiem przyjemnie, oglądając sielskie widoczki.
Choć to dedykacja dla Żony, to nie mogę się jednak powstrzymać.
Serdeczne życzenia dla osoby odpowiedzialnej za prognozę pogody na Meteo.pl Żeby Ci chomik zdechł!!
Temp: 10-32 °C (oczywiście w słońcu)
Wiatr ten co nie wiał: płd-wsch. podobno 2m/s (tylko skąd te gwizdy w uszach?)
Czas: 5:50-14:40
Dziś nie ma śladu GPS, bo zegarek nie wytrzymuje takiego czasu pracy, znaczy jego bateria oczywiście. Osiem godzin i kuniec. Tu było razem 9 z odpoczynkami, więc nie było sensu.
Zdobyte gminy: Węgrów, Sokołów Podlaski, Repki, Drohiczyn.
Kategoria 200-250, Gmina


Dane wyjazdu:
202.53 km 0.00 km teren
06:26 h 31.48 km/h:
Maks. pr.:41.49 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Absudry się nie kończą

Niedziela, 27 maja 2012 • dodano: 27.05.2012 | Komentarze 4

Dzisiejszy wyjazd był zaplanowany właściwie w tamtym roku, ale wtedy nie doszedł całkowicie do skutku, bo się rozpadało i zakończyło się na stu kilometrach. Dziś trasa jest trochę zmodyfikowana, odpuszczamy sobie jazdę z Małkini na Godlewo. Naszym zamiarem jest zdobycie Sokołowa Podlaskiego, w którym jeszcze nigdy nie byliśmy. Ustawieni jesteśmy z Piotrkiem na godzinę siódmą, wcześniej nie ma chyba co, bo gorąco z rana nie jest. Rano jest słonecznie, ale północny wiatr powoduje obniżenie temperatury. Z rana uzbierało się całe 14°C. Jeszcze tylko chwila zastanowienia, w którym kierunku jechać aby jak najmniej było pod wiatr. Decydujemy, że jedziemy najpierw do Broku i Małkini, aby początek był pod wiatr, który z rana jest trochę mniejszy. Z wiatrem zostawiamy sobie na powrót do domu. Do Broku nie ma właściwie żadnych rewelacji. W trakcie drogi chmurzy się coraz mocniej i robi się chłodniej. W pewnej momencie droga do Broku robi się beznadziejna, ale nie ma tragedii, widziałem gorsze. A dziś na pewno jeszcze zobaczę. Tylko jeszcze o tym nie wiem. Jakoś tak przed Brokiem zaczyna kropić, ale wielkiej krzywdy nam nie robi, deszcz jest przelotny i niewielki. Mijamy sobie Brok i potem wjeżdżamy do Małkini. W Małkini skręcamy na Sokołów Podlaski. Jedziemy nowiutką drogą z wiaduktem. Bodajże dwa lata temu jechałem tamtędy, robiąc swoje pierwsze dwieście w życiu. Wtedy było to jeszcze w budowie a ja zmierzałem między innymi do Treblinki. Po niewielkim odcinku, szosa nówka sztuka się kończy i wjeżdżamy na coś... oczom swoim nie wierzę. Wtedy sobie przypominam, że zaczyna się odcinek do Kosowa Lackiego, który został wybudowany jeszcze podczas II wojny światowej. Jest to płytówka, która miejscami ma nasmarkane jakieś łaty z asfaltu. To droga powiatowa nr 627. Nie wierzę, ale jadę po tym. To jest dopiero wrażenie. W pewnej chwili mijamy jakiegoś tubylca i pytam się go:
Czy nie możecie zabić tego, który jest za tę droga odpowiedzialny?
A on na to:
Panie to Hitler.
Toczymy się tą płytówką, bo o jeździe za bardzo nie ma mowy, rowery dostają tęgie lanie. Rzadko im się coś takiego zdarza. Dojeżdżamy w końcu do Kosowa Lackiego, więc jechaliśmy tak z dziesięć kilometrów. Masakra, ale to nie koniec na dziś. Robimy w końcu postój pod wiejskim sklepem, czas na konsumpcję. Okoliczni stacze podsklepowi, oglądają nas, bo to przecież dziwo. Po "śniadaniu" ruszamy w stronę Sokołowa Podlaskiego. Piotrek ma jakiś plan jak go (ten Sokołów) trochę ominąć i skierować się na Węgrów. Udaje nam się to niechcący bo oznaczeń żadnych oczywiście nie ma.
W Węgrowie musimy niestety złamać przepisy, bo jakiś kretyn postanowił zrobić z drogi powiatowej ekspresówkę. Postawili wokół niej ekrany dźwiękoszczelne i zrobili zakaz ruchu rowerów. Wyjeżdżamy po woli z Węgrowa i tu... kolejny polski absurd. Widać już, że jak to mówi Pan Premier, Polska jest w budowie. Zatrzymuje nas czerwone światło, na odcinku drogi, gdzie ruch odbywa się wahadłowo. Obok stoi wielka tablica, informująca, że na docinku drogi Węgrów-Stanisławów, takich odcinków z ruchem wahadłowym jest... uwaga!!! SIEDEM!! Tylko dlaczego to na trasie, którą my jedziemy? Światło czerwone dość długo nas trzyma, stoimy, klniemy na czym świat stoi, a przy okazji odpoczywamy. Wreszcie ruszamy i... za chwilę okazuje się, że dalsza cześć naszej drogi jest wyłączona całkowicie z ruchu, a do stolicy wyznaczony jest objazd. Skręcamy zatem na Korytnicę, najwyżej trochę nadrobimy drogi, ale co to? Po chwili objazd skręca w zwykłą żwirówkę i zaczynamy zwiedzanie okolicznych domostw, sprawdzamy co kto wsuwa w niedzielę na obiad. Żwirówka doprowadza nas już do rozpaczy, to kolejny spowalniacz tego dnia. Wytrzęsie też nas znowu. Potem tyyyylko mijamy jeszcze 6 odcinków z ruchem wahadłowym i już jesteśmy w Stanisławowie. Decydujemy, że lecimy na Poświętne, omijając już drogę na Warszawę. Na dziś dość dziur!! Teraz to już jesteśmy w domu. Nogi już swoje czują bo od Sokołowa jedziemy dość mocno, choć po średniej tego dziś nie będzie widać. Spowalniacze rozwaliły naszą średnią. Zapomniałem też dodać, że prawie całą drogę towarzyszy nam ten przelotny deszcz, który uparł się akurat przelatywać tam gdzie my. Krzywdy nam nie robi, jest za drobny. Słońce wychodzi, kiedy dojeżdżamy już do Wołomina.
Temp: 14-23°C
Wiatr: płn-wsch. 2-4m/s
Czas: 7:00-13:46
Mapa:
Kategoria 200-250


Dane wyjazdu:
200.26 km 0.00 km teren
06:27 h 31.05 km/h:
Maks. pr.:49.64 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Wyjazd do Ciechanowa, błędami obkupiony

Niedziela, 11 września 2011 • dodano: 11.09.2011 | Komentarze 4

Wyjazd, który dziś został zrealizowany, planowany był od bardzo długiego czasu. A to nie było kiedy, a to za daleko i tak ciągle się odwlekało. Wreszcie przyszedł czas. Jednak, jak wspomniałem w tytule wpisu, był to wyjazd, podczas (a nawet już przed wyjazdem) zostało popełnione kilka błędów, które podczas powrotu, skutkowały bólem i zgrzytaniem zębów.
Pierwszym błędem, który popełniłem już wczoraj w nocy, było oglądanie walki bokserskiej Adamka z Kliczką. Wiedząc, że muszę wstać dziś dość wcześnie, bo o 5:30, siedziałem do późnych godzin nocnych, zamiast normalnie wypocząć. Po prostu zbagatelizowałem dystans. Obudziłem się dziś rano z bólem głowy i zaraz popełniłem kolejny błąd. Nie wziąłem żadnej tabletki od bólu, stwierdziłem, że przejdzie mi w drodze. Oj, mocno się myliłem.
Wyjazd nastąpił o godzinie siódmej rano i wtedy było jeszcze jedynie 13°C. Ubrałem zatem koszulkę na długi rękaw. Kolejnym błędem, pierwszym dzisiejszego dnia, było założenie jedynie koszulki na długi rękaw. Powinienem założyć pod spód koszulkę z krótkim rękawem, w której zostałbym, kiedy temperatura dochodziła na słońcu już do 30°C. Kolejny błąd, to za mocne tempo, które narzuciłem w drodze do Ciechanowa. No bo jedziemy z wiatrem, więc można poszaleć. Nic bardziej mylnego, wiedząc jaki jedziemy dystans, powinienem się oszczędzać. Postąpiłem jak totalny nowicjusz.
Od samego początku, nie mogłem się zdecydować, w którą stronę będziemy jechać. We wczorajszej prognozie telewizyjnej, podawano kierunek wiatru jako płd-wsch. Internetowe pogodynki twierdziły, że będzie wiało z płd-zach. Decyduję się w końcu na jazdę najpierw przez Pułtusk, czyli zawierzam telewizji. Alternatywą jest Nasielsk, jednak stwierdzamy, że jeśli zaliczymy "górki" na trasie na Pułtusk na samym początku, będzie o wiele lepiej. Rano jest także na tej trasie mniejszy ruch i lepiej jest jechać w mniejszym samochodowym ścisku. Tym bardziej, że TIR-y już nie mają w weekendy zakazu. Tak więc, do Ciechanowa lecimy z wiatrem, który i tak jest jakiś dziwny. Niby pomaga, ale... Jeśli miałbym wspomnieć o stanie dróg w kierunku na Ciechanów, to jedynym problemem jest niewielki odcinek, zaraz za Pułtuskiem, gdzie po jezdni przejechały frezarki i potem zapomniano, że na to leje się nowy asfalt. Takich miejsc jest teraz sporo na drogach. Widocznie to nowy sposób remontowania dróg, może jakie nowe wytyczne z Unii? Po za tym odcinkiem, droga jest w porządku. Obawiam się trochę drogi nr 60 Ostrów Mazowiecka-Ciechanów, ale okazuje się, że panuje tam totalny luz. Wjeżdżamy do Ciechanowa około godziny dziesiątej. Żałuję, że nie ustawiłem się z kolegą sikor4fun. Może pokazałby nam kawałek miasta. A tak, wjeżdżamy zaraz z trasy nr 60 na trasę nr 50 prowadząca do Płońska i tyle widzieliśmy Ciechanów. Na rogatkach miasta robimy postój na jedzonko i toaletę. Po krótkim postoju ruszamy dalej. Teraz już następuje moment krytyczny dzisiejszego wyjazdu, 100 km pod wiatr, który nie oszczędza i masakruje nasze kończyny. Kierujemy się do miejscowości Ojrzeń, aby znalezionym przeze mnie skrótem, dostać się do Nowego Miasta. Nie mam zamiaru jechać do Płońska, wiązałoby się to z nadrobieniem kilkudziesięciu kilometrów. Był nawet moment, w którym żałowałem, że nie pojechaliśmy przez Płońsk. Jednak teraz uważam, że była to rozsądna decyzja aby jechać przez Ojrzeń. Te dodatkowe kilometry mógłby dziś mnie złamać. Droga z Ojrzenia do Nowego miasta jest w średnim stanie. Sporo długich podjazdów i zjazdów, wiele niewielkich nierówności w asfalcie. To informacja przeznaczona dla eliza. Kiedyś wymienialiśmy się informacjami dotyczącymi dróg w tamtych okolicach a ja miałem sprawdzić właśnie ten skrócik. Pozdrawiam eliza !!
W pewnym momencie, w okolicach Nowego Miasta, kończy mi się prąd. Zjeżdżamy po miejscowy sklep, gdzie zaczynam uzupełnianie węglowodanów. Po wsunięciu w siebie dwóch bananów, batona i słodkiej bułki ruszamy dalej. Oczywiście wcześniej, w czasie drogi też jadłem, ale widocznie nie stykło paliwa. Od tej pory właściwie to Piotrek trzyma na sobie ciężar wyjazdu, ja nie nadaję się już na dawanie zmian. Jest mi strasznie gorąco, głowa boli mnie niemiłosiernie. Czuję każdą nierówność, która potęguje ból. W mękach dojeżdżamy w końcu do zapory na Dębem i kierujemy się na Nieporęt, w którym o dziwo nie ma korka. Kolejny raz, zatrzymujemy się w Białobrzegach. Piotrek też już narzeka, że brak mu sił, ale po odpoczynku dalej podejmuje się holowanie "wycieczki" do domu. Mijamy Radzymin i ostatnie kilometry, mijają mi już na autopilocie. Pod domem mam 197 km na liczniku i wtedy mój kompan, namawia mnie na dokrętkę. Choć wcześniej zarzekałem się, że dwieście nic mnie nie obchodzi, ruszam jednak na rundę honorową wokół domu. Kiedy wpadam do domu, dostaję procha od bólu pustego łba i za chwilę przepyszny obiadek. A potem muszę to wszystko odleżeć, może przejdzie mi choć ten ból.
Podsumowując dzisiejszy wyjazd, rodził on się dość długo i kiedy w końcu się narodził, wymordował nas okropnie. Przyniósł też jak wspomniałem błędy, które mam nadzieję, nie zostaną więcej powtórzone. Był to pewnie już ostatni dłuższy wyjazd w tym sezonie. A ogólnie rzecz biorąc, to było pierwsze i jedyne dwieście kilometrów w tym roku.
Temp: 13-30°C (niewielka różnica, hehe)
Wiatr: płd-wsch. 2-4 m/s (te dwa to z rana było)
Czas: 7:00-14:05
Trasa:
Kategoria 200-250


Dane wyjazdu:
223.50 km 0.00 km teren
08:11 h 27.31 km/h:
Maks. pr.:42.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:190 m
Kalorie: kcal
Rower:Czarny

Duża pętla

Sobota, 10 lipca 2010 • dodano: 10.07.2010 | Komentarze 3

Wycieczka ta zaplanowana została jeszcze w zeszłym tygodniu. Nie wiedziałem czy Piotrek się na nią zgodzi, bo to jakby nie patrzył mordercza trasa. Piotr jednak zaakceptował i ustaliliśmy, że wyjedziemy w sobotę o godz. 5:00. Tak też się stało. Faktycznie wyjechaliśmy o umówionej godzinie. Było jeszcze dość chłodno, ale jechaliśmy na krótki rękaw. Mając na uwadze zapowiadane upały, wiedziałem że zrobi się nie długo gorąco. Do Pułtuska droga minęła dość szybko i bez żadnych niespodzianek. Zajechaliśmy do wspominanego wcześniej przez mnie parku, gdzie zrobiliśmy przerwę śniadaniowa.

Po śniadanku, ruszyliśmy trasą warszawską czy tam augustowską, kierując się w stronę Makowa Mazowieckiego.

Droga minęła znowu dość szybko, blisko było.


W Makowie szybkie spojrzenie na wydrukowaną mapkę i ruszamy kierując się na Ciechanów. Do Ciechanowa jednak nie mieliśmy zamiaru dojechać. Naszym celem było Nowe Miasto. Wtedy też zaczęły się problemy. Piotrek zaczął zgłaszać ból obu kolan. Najpierw robiliśmy postoje a potem postanowiliśmy poszukać apteki w celu ulżenia cierpiętnikowi. Aptekę namierzyliśmy w Szczawinie. Piotrek jak wszedł do apteki, to tyle go nie było, że zacząłem myśleć, iż go tam od razu operują. Po nasmarowaniu bolących kolanek ruszyliśmy dalej i po jakimś czasie Piotrek wrócił do normalnego tempa jazdy. Jednak szczęście nie trwało zbyt długo. Dystans i upał wykończył mojego kompana i na tym zakończyła się szybsza jazda. Od czasu do czasu wracały mu siły, jednak częściej wlekliśmy się niemiłosiernie, robiąc co jakiś czas postoje. Kiedy minęliśmy Zalew Zegrzyński, Piotrek był już tak zmęczony, że wpadł na pomysł abym go zostawił i pojechał swoim tempem, a on dojedzie sam do domu. Wkurzyłem się trochę na niego i dalej jechałem pilnując obolałego i zmęczonego kolegi. Udało nam się szczęśliwie dotrzeć pod sam dom Piotrka. Ja pojechałem jeszcze dokręcić kilka kilometrów.
Wnioski z dnia dzisiejszego.
1. Za duży dystans dla Piotrka. Ma jeszcze trochę za mało kilometrów zrobione.
Zatem więcej treningu !!
2.Za duży upał na taki dystans.
3. Jestem przygotowany na zrealizowanie swojego planu o kryptonimie MAZURY.
Trasa:

Temp: 17-35°C
Wiatr: płn-wsch. 1m/s
Czas: 5:05-15:05
Znowu rozbieżność w kilometrach pomiędzy mapą a licznikiem.
Zapomniałbym pokazać, czym poratował mnie Piotrek na czas braku mojego siodła.
Kategoria 200-250


Dane wyjazdu:
205.89 km 0.00 km teren
07:35 h 27.15 km/h:
Maks. pr.:35.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:170 m
Kalorie: kcal
Rower:Czarny

Atak na dwieście i... zaliczone

Sobota, 12 czerwca 2010 • dodano: 12.06.2010 | Komentarze 9

Miały być Mazury, ale nie wyszło. Trudno, następnym razem. Jednak zaplanowałem 200 km w swoich okolicach i ruszyłem na podbój tras.
Na rowerku siedziałem dziś już o 4:55. Było cichutko, luźniutko i co najważniejsze jeszcze nie upalnie. No i wiatr jeszcze nie wiał. Jechało się wspaniale, nie spieszyłem się i obrałem sobie tempo, tak żeby nie używać zbytnio siły. Moim celem było dojechanie do Treblinki. Do Broku było luźniutko i dość szybko się tam znalazłem.

Młyn za mostem na rzece Bug, w Broku.

Kościół w Broku
Z Broku skierowałem się na Małkinię.
W Małkini zrobiłem fotkę kościoła w stylu neogotyckim.

Następnie skierowałem się do Treblinki. Przed Treblinką czekała mnie niespodzianka. Stary most został zamknięty a nowo budowany jeszcze nie jest ukończony. Jednak widząc łażących i jeżdżących na rowerach, po starym moście ludzi, skierowałem się nim do obozu. Trochę trzeba było poprowadzić rowerek, ale się udało. Minąłem miejscowość Treblinka a obozu jak nie ma , tak nie ma. W końcu, bodajże po 7km, dojechałem na miejsce. Zrobiłem sobie pierwszy odpoczynek i posiliłem się. A potem troszkę pozwiedzałem.




Na miejscu byłem sam, nie było innych zwiedzających. Troszkę się pokręciłem, ale czas było jechać dalej. I wtedy też zmieniłem swoje plany dotyczące powrotu. Miałem wracać praktycznie tą samą drogą, ale stwierdziłem, że pozwiedzam dalej i udałem się na Kosów Lacki a potem na Węgrów. Po wyjeździe z Kosowa Lackiego, zacząłem trochę żałować decyzji. Drogi były koszmarne, zacząłem jechać pod wiatr, a wzniesienia na jezdni, skumulowane z wiatrem, dały mi się mocno we znaki. W Węgrowie zrobiłem sobie kolejną przerwę na jedzonko i uzupełnienie napitków. Poważny kryzys przeżyłem na 150 km. Przejechałem jeszcze 10 km i musiałem usiąść, bo źle mogłoby się skończyć. Nie miałem siły. Odpoczynek, batoniki i izotonik zrobił swoje i mogłem jechać dalej. Kiedy przejeżdżałem przez miejscowość Liw, zauważyłem zamek, ale stwierdziłem, że nie będę do niego skręcał. Może następnym razem. Kolejnym miejscem był już Stanisławów a tam to już moje tereny. W Majdanie, kusiło by skręcać na Wołomin, ale aby zaliczyć 200 km, musiałem wydłużać. Ostatnie kilka kilometrów było już z wiaterkiem, więc mogłem jeszcze troszkę przyspieszyć. Pod koniec napęd mojego Czarnego, zaczął wydawać jakieś dziwne odgłosy, ale mam nadzieję, że to wina zalania go Colą, której też po drodze sporo wyżłopałem. Sprawdzę to później. Do domciu dojechałem zmęczony i zadowolony, udało się. Ogólnie czułem się dziś dużo lepiej a niżeli po przejechaniu 150 km. W podróży ochłodę zapewniał mi prezent od mojej żony.

Czyli plecaczek z bukłaczkiem.
I co dalej? Kiedyś tam może 300 km i wtedy dołączę do grona bikestatowych cyborgów. Tych z niższej półki, bo do prawdziwych cyborgów z tego portalu to raczej nie mam szans.
Trasa: Wołomin-Majdan-Ręczaje Polskie-Poświętne-Międzyleś-Jaźwie-Sulejów-Jadów-Łochów-Brok-Małkinia Górna-Treblinka-Kosów Lacki-Węgrów-Liw-Dobre-Stanisławów-Poświętne-Ręczaje Polskie-Majdan-Leśniakowizna-Ossów-Kobyłka-Wołomin
MAPA
Temp: 20-27°C
Wiatr: podobno zach. ok. 20 km/h. Ja tam twierdzę, że pod koniec to wiał chyba jak chciał.
Czas: 4:55-13:50
Średnia nie wyszła jakaś tam superancka, bo łaziłem z rowerem i zapomniałem zdjąć licznik wtedy. Trochę ją zaniżyło zatem.
Kategoria 200-250