Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Isgenaroth z miasta Wołomin. Mam przejechane 50117.01 kilometrów w tym 60.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 29.76 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
mapa odwiedzone gminy

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Isgenaroth.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

250-300

Dystans całkowity:267.12 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:09:23
Średnia prędkość:28.47 km/h
Maksymalna prędkość:45.10 km/h
Suma podjazdów:440 m
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:267.12 km i 9h 23m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
267.12 km 0.00 km teren
09:23 h 28.47 km/h:
Maks. pr.:45.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:440 m
Kalorie: kcal
Rower:Czarny

Wyjazd na Mazury

Piątek, 30 lipca 2010 • dodano: 02.08.2010 | Komentarze 6

Planowany od dłuższego czasu wyjazd na Mazury, wreszcie doszedł do skutku. Nie dużo jednak brakowało i tym razem wszystko by się rozwiało. Jednak się udało.
Pobudka jak zwykle wcześniej, przed budzikiem. Ahhh te emocje. Z tego wszystkiego wstałem trochę za wcześnie a jakoś nie sprawdziłem o której robi się widno. No nic, miałem więcej czasu na wyszykowanie. Przyczepiłem tylne oświetlenie do roweru i ruszyłem o 4:10. Lubię taka jazdą, kiedy jest jest jeszcze cichutko i pusto, więc szybko mi szło. Zalew Zegrzyński witał czy żegnał mnie takim widokiem.

Byłem trochę zdziwiony, że o tak wczesnej porze wieje już wiatr, ale on w tym dniu miał być moim sprzymierzeńcem. Według prognoz miał pomagać, wiejąc w plecy. Droga do Pułtuska minęła mi dość szybko. Przed Pułtuskiem mijałem wielu bikerów, którzy startowali chyba w jakiś zawodach. Potem pomyślałem sobie, że mogła to też być pielgrzymka rowerowa. Z Pułtuska szybki przejazd do Makowa Mazowieckiego i za tym miastem w przydrożnym zajeździe, pierwszy odpoczynek i śniadanie. Pani właścicielka zaproponowała mi kawkę, którą z chęcią wypiłem. Po śniadanku i kawce o godz. 8:00 ruszyłem dalej. Tempo zaplanowane miałem na 27-28 km/h ale wiejący wiatr trochę mnie przyspieszał. Pierwszy raz w swojej rowerowej karierze, przekraczałem granice województw.

Zatem niedaleko do Wielbarku i należy podjąć decyzję, czy jadę zgodnie z planem wydłużając trasę do Szczytna, czy odpuszczam i kieruje się już prosto do celu. Jednak wcześniej jeszcze przerwa na jedzonko i telefony do rodziny, że żyje i jadę.
Decyzja była szybka i w Wielbarku odbiłem na Nidzicę. Po jakimś czasie trochę zacząłem tego żałować. Sprawcą tego był pierwszy w tym dniu kryzys. Potem doszło do tego bolące lewe kolano. Najgorsze było jednak to, że zacząłem odczuwać znowu siodełko, do którego za cholerę nie mogę się przyzwyczaić i ciągle kombinuję z jego ustawieniem. Droga do Nidzicy strasznie mi się dłużyła. Momentami była tak szeroka i w dwóch miejscach miała przygotowane ogromne miejsca parkingowe, że zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie jest przystosowana do lądowania samolotów wojskowych. Musze poszukać informacji o tym. W Nidzicy przejeżdżałem koło zamku ale nie zatrzymywałem się na żadne zdjęcia. Byłem zadowolony, że dotarłem do tego miasta. Był taki odcinek, na którym rower prawie stawał i nie mogłem na nim jakoś kręcić. Udało się jednak to pokonać. Z Nidzicy wyjazd na drogę 545, z kierunkiem na Jedwabno i Szczytno i kolejna przerwa na uzupełnienie zapasów i jedzenie. Po zakupach i jedzonku ruszam dalej i tu zaczęła się moja męka, nogi były już zmęczone. Jednak tempo dawało się we znaki. Od tej pory wiatr zaczyna przeszkadzać, wiejąc w twarz a górki na tej trasie dobijają mnie do końca. Wiem, że dla innych może to żadne przewyższenia, ale dla mnie na tym etapie, to było już coś. Był moment, że nie wiele brakowało a zakończyłbym swoja podróż niepowodzeniem. Jakiś idiota z naprzeciwka, wyprzedzał jadący przed nim pojazd całkowicie mnie ignorując. Musiałem ratować się ucieczką na pobocze, inaczej by mnie przejechał. Ale mu nasłałem, jednak mocno się wystraszyłem. Dojeżdżając do Szczytna, muszę zrobić jeszcze krótką przerwę i siadam na jakimś przystanku autobusowym. Dobre każde 10 minut odpoczynku. Potem jest już tylko lepiej. Widok miasta Szczytna dodaje mi siły i po przebiciu się przez jego korki, wyjeżdżam na drogę na Mrągowo, kierując się już do swojego celu, czyli wsi Marksewo, gdzie od wielu lat moi rodzice, są właścicielami domku letniskowego. I tu niespodzianka. Na wyremontowanym w tamtym roku odcinku drogi, czyli wyjeździe ze Szczytna, ustawione są znaki zakazujące ruchu rowerów. Nie zwracam jednak na to jednak uwagi i pnę się pod górki, kierując się do celu. To chyba najbardziej radosny odcinek, mojej podróży. Przed Marksewem mijam pielgrzymkę, udającą się do Częstochowy. Moja podróż też dobiega końca.

Jeszcze troszkę i zjeżdżam na drogę prowadzącą do naszego domku. A za chwilę kąpiel i odpoczynek dla zmęczonych nóg i tyłka.

Zatem udało się. Byłem pełen obaw ale udowodniłem sobie, że dam radę. Niby to nie duża różnica pomiędzy moim ostatnim, najdłuższym dystansem, ale tamten nie jechałem sam... Nieważne. Ważne jest to, że plan się powiódł.

Czas: 4:10-15:00
Wiatr: płd-wsch.
Pogoda była doskonała do jazdy. Nie było gorąca ani za zimno. Brak opadów.
Kategoria 250-300, Mazury