Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Isgenaroth z miasta Wołomin. Mam przejechane 50117.01 kilometrów w tym 60.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 29.76 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
mapa odwiedzone gminy

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Isgenaroth.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

100-150

Dystans całkowity:9213.52 km (w terenie 10.50 km; 0.11%)
Czas w ruchu:301:25
Średnia prędkość:30.57 km/h
Maksymalna prędkość:63.40 km/h
Suma podjazdów:40 m
Liczba aktywności:79
Średnio na aktywność:116.63 km i 3h 48m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
101.50 km 0.00 km teren
03:08 h 32.39 km/h:
Maks. pr.:48.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czarny

Szalona niedziela

Niedziela, 22 maja 2011 • dodano: 22.05.2011 | Komentarze 7

Dziś wyruszyłem sam, z uwagi na to, że Piotrek ma przymusowe wolne. Ja też dziś mam imprezę rodziną, więc musiałem zerwać się z rana i o godz. 7:35 już byłem na rowerze. Planów większych żadnych nie miałem. Zdecydowałem, że pojadę sobie trasą nieporęcką, bo dano już nią nie jechałem a dziś, przy niedzieli, będzie ona luźniejsza. Po drodze do Nieporętu, kiedy wykręciłem średnią 33km/h, zakiełkował mi w głowie pomysł utrzymania średniej 32km/h na trasie stu kilometrów. Okazało się, że nie będzie to wcale łatwe, bo dzisiejszą trasę, ułożyłem sobie tak bezmyślnie, że większość wyszła pod wiatr. A wiatr to wiał dziś chyba zewsząd właściwie. Były momenty, że miałem już rezygnować z tego przedsięwzięcia, ale im więcej kilometrów pokonywałem i średnia w miarę się trzymała, tym bardziej się utwierdzałem w przekonaniu, że może się uda.
W okolicach miejscowości Chajęty miałem oto takie zdarzenie. Omijając zmasakrowane pobocze jezdni, wyjechałem bardziej na środek pasa, ale ani przez chwilę nie opuszczałem go. Z tyłu słyszę już jakiś baran trąbi, choć ma możliwość wyminięcia mnie bez problemu. Na jezdni oprócz nas nikogo. Drę się więc (właściwie do samego siebie), że spier.... A on wyprzedził mnie, ale widzę że hamuje. Po chwili widzę wsteczne światła, cofa i jedzie do mnie. Ohooo, usłyszał moje pozdrowienie. Przez otwarte okno drze gębę, że mogę jechać bardziej bokiem. Więc ja kulturalnie tłumaczę mu, używając słów powszechnie uznanych za obelżywe, że jezdnia nie należy wyłącznie do niego. On coś tam jeszcze krzyczy, ale nie słyszę co, bo dalej skupiam się na jeździe, a jadę cały czas dość szybko. W końcu gość rezygnuje z wymiany zdań i odjeżdża w swoją stronę. Ja dalej koncentruję się na swoim zadaniu. Mniej więcej w połowie trasy, zatrzymuję się na jedzonko i uzupełnienia płynów i ruszam dalej w zwariowany pościg za nie wiadomo czym. W końcu, gdzieś tak w okolicach dziewięć dziesiątego kilometra nachodzi mnie kryzys i stwierdzam, że mam to w dupie i skręcam wcześniej do domu. Ogarniam się jednak szybko i dalej kontynuuję jazdę aby wykręcić tę setkę. Dojeżdżam do domu trochę wymęczony, ale jestem zadowolony z wykonania założonego celu.
Trasa:

Temp: 18-25°C
Wiatr: niby płd. 2-3 m/s, ale wiał zewsząd
Czas: 7:35-10:55
Kategoria 100-150


Dane wyjazdu:
130.30 km 0.00 km teren
04:10 h 31.27 km/h:
Maks. pr.:47.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czarny

Prognozy pogody kłamią !!

Sobota, 21 maja 2011 • dodano: 21.05.2011 | Komentarze 4

Wczoraj kiedy wracałem wieczorem z pracy i przyglądałem się błyskom nad warszawskim niebem, byłem pewien, że prognozy pogody się sprawdza i w sobotę będzie od rana padało. Na wszelki wypadek jednak umówiłem się z Piotrkiem, że w razie jakby nie padało, to ruszamy o godzinie dziesiątej. W nocy obudziło mnie kilka grzmotów, ale nie słuchałem czy pada deszcz. Rano okazało się, że jest piękna, słoneczna pogoda i nigdzie nie czają się chmury, z których ma lać.
W związku z tym, że jakiś idiota, bodajże z USA przepowiedział dziś na godzinę osiemnasta koniec świata, stwierdziłem, że należy ten czas wykorzystać jak najlepiej, a to znaczy siedząc na rowerze. Kiedy spotkałem się z Piotrkiem, stwierdzilismy, że polecimy stówkę. Po drodze układało się wszystko znakomicie, wiatr współpracował z nami jak najlepiej mógł. Zasługa to oczywiście tego, że trasa była odpowiednia zaplanowana. Ruszyliśmy więc na Radzymin, skąd chcieliśmy się dostać do Starych Załubic. Postanowiliśmy dziś pojechać do tej miejscowości inną drogą, która okazała si e o niebo lepsza od tej, którą zawsze użytkowaliśmy. Okazało się to co pod nosem, jest przeważnie niewidoczne i w tym przypadku najlepsze. Droga super, równiutka i przynajmniej dziś mało uczęszczana. Dalej był już standardowy objazd wiosek, czyli jedziemy na Jadów. Za Jadowem powstaje pomysł wydłużenia trasy i pokręcenia do Stanisławowa. W Poświętnem robimy popas pod sklepem i decydujemy się na ten przejazd przez Stanisławów i powrót do Wołomina trasą Warszawa-Węgrów. Już w trakcie okazuje się, że nie był to dobry pomysł. Jakbym nie wiedział, że droga ta jest zmasakrowana i przypomina poligon atomowy. Druga sprawa, jest dziś na niej duży ruch a wiatr przestał z nami współpracować i zamierza powstrzymać nas od powrotu do domu. Nie dajemy się jednak temu upierdliwemu towarzyszowi naszych podróży i zmierzamy całkiem szybko do domu.
Trasa: Wołomin-Wołomin Słoneczna-Czarna-Stary Kraszew-Radzymin-Stare Załubice-Kuligów-Słopsk-Niegów-Obrąb-Mokra Wieś-Jadów-Sulejów-Kury-Jaźwie-Międzyleś-Poświętne-Stanisławów-Okuniew-Zabraniec-Majdan-Wołomin
Temp: 25°C
Wiatr: płn-zach. 2-4m/s
Czas: 10:05-14:25
Kategoria 100-150


Dane wyjazdu:
123.01 km 0.00 km teren
04:02 h 30.50 km/h:
Maks. pr.:40.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czarny

Amatorszczyzna

Poniedziałek, 9 maja 2011 • dodano: 09.05.2011 | Komentarze 7

Dziś z rana miałem dwa dylematy. Jak się ubrać, bo to niby ma być ciepło i dokąd pojechać? Planowałem pojechać coś pod stówę i kompletnie nie mogłem wymyślić trasy. Wszystko w okolicy mam już tak zjeżdżone, że właściwie można by jechać z zamkniętymi oczami. A poza tym jest trochę nudno. No ale cóż, gdzieś jeździć trzeba. Ubrałem się więc w krótkie spodenki i bluzkę na długi rękaw. Wcale nie żałowałem tego długiego rękawa, nie spociłem się nawet pod koniec trasy, kiedy było już południe. Przed wyjazdem sprawdziłem kierunek i prędkość wiatru na najbliższe godziny i w końcu ustaliłem trasę oraz kierunek jej objazdu. I to była właśnie ta amatorszczyzna. Znając kierunek, z którego będzie wiało, pojechałem tak, że w ryja miałem przez dużą większość drogi. Momentami miałem już dość. Będzie nauczka na następny raz. Ale z drugiej strony, jazda pod wiatr także się przydaje. Nie oszczędzałem się wcale i wyszło nawet całkiem ładnie.
Dziś przekroczyłem 20 tysięcy kilometrów w swojej krótkiej karierze kolarskiej. Objechałem zatem w połowie równik ziemski. Należą mi się brawa i nagroda. Idę zatem obejrzeć rowery szosowe, pogadać o zakupie. Potem obejrzę Giro d'Italia a na koniec dnia, jadę z Piotrkiem do Warszawy oglądać Cannondale CAAD8 105. Może to będzie mój nowy rower?
Trasa:

Temp: 12-19°C
Wiatr: płn-wsch. 2-3m/s
Czas: 7:50-12:00
Kategoria 100-150


Dane wyjazdu:
117.87 km 0.00 km teren
03:51 h 30.62 km/h:
Maks. pr.:39.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czarny

Całkowita zmiana planów

Poniedziałek, 2 maja 2011 • dodano: 02.05.2011 | Komentarze 1

Dzisiejszy dzień miał wyglądać zupełnie inaczej. Miał dojść do skutku, długo planowany wyjazd do Czerska, w celu obejrzenia tamtejszego zamku. Ale jak mówi stare czechosłowackie porzekadło: Planował pierdnąć i się zesrał. Właśnie w ten sposób wyszedł wyjazd od Czerska. Jeszcze wczoraj byliśmy pełni zapału, wydrukowałem sobie nawet mapkę aby nie pobłądzić. Dziś rano, pogoda zweryfikowała całe plany. Poranna rozmowa telefoniczna z Piotrkiem doprowadziła do całkowitej zmiany trasy. Doszliśmy do wniosku, że ziąb totalny i w każdej chwili może padać. Zatem poszwendamy się po okolicy. Tak też się stało. Wiatr męczył, ale ułożyłem trasę tak, aby współpracował z nami jak najwięcej. Nawet się udało. Deszcz po drodze nie spadł. Mogliśmy więc ruszyć zdobywać ten zamek. No ale cóż, będzie co planować na kolejny wyjazd.
Pod koniec dzisiejszej trasy, nogi mocno czuły już kilometry. Nie odpocząłem chyba jeszcze całkowicie. Piotrek też już z sił opadał. No ale średnia też niezła nam wyszła.
Trasa: Wołomin-Kobyłka-Zielonka-trasa nieporęcka-Nieporęt-Białobrzegi-Stare Załubice-Kuligów-Józefów-Marianów-Słoppsk-Niegów-Obrąb-Mokra Wieś-Jadów-Sulejów-Kury-Jaźwie-Międzyleś-Poświętne-Zabraniec-Majdan-Wołomin
Temp: 11°C
Wiatr: płn-zach. 4m/s
Czas: 8:50-12:55
Kategoria 100-150


Dane wyjazdu:
135.54 km 0.00 km teren
04:31 h 30.01 km/h:
Maks. pr.:48.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czarny

Jak fajnie mieć wolne od pracy

Piątek, 29 kwietnia 2011 • dodano: 29.04.2011 | Komentarze 3

Trochę zatęskniłem już do jakiejś dłuższej traski i dziś postanowiłem pojechać coś koło 150 km. Trasę ułożyłem sobie w myślach jeszcze wczoraj w pracy i dziś rano o godz. 8:00 przystąpiłem do jej realizacji. Aura pozwoliła od razu ustroić na krótko, więc nastąpiło dziś opalanie łydy i łokietków. Wiatr z rana odpuścił mi i dał trochę pokręcić bez wkręcania języka w szprychy. Właściwie to nie ma za bardzo o czym pisać, bo trasa którą jechałem jest znana już na pamięć. Powiem tylko o dwóch momentach, które doprowadziły mnie do rozpaczy i wypowiadania wielu słów uznanych powszechnie za obelżywe.
Pierwszym takim zdarzeniem dziś była jazda trasą Warszawa-Węgrów. Osoba odpowiedzialna za stan nawierzchni tej drogi, powinna zostać publicznie rozstrzelana, poćwiartowana a członki jej końmi należałoby rozwłóczyć po całości tej drogi. Jezdnie tę można nazwać hmmm, poligonem atomowym. No sam nie wiem, ale na pewno nie zasługuje ona na miano jezdni. Fakt, że widywałem gorsze, ale ta akurat dziś sporo trochę jechałem, klnąc na czym świat stroi.
Drugie zdarzenie, było (i tu można by się ubawić) związane z pomysłowością naszych kochanych drogowców. Po drodze wpadłem na szalony pomysł powrotu do domu trasą nieporęcką. A co, raz się żyje, może mnie nic nie przejedzie. Przy wjeździe na rzeczową trasę, nasi drogowcy wykonywali prace drogowe. Ino zapomnieli zamknąć odcinka, na którym położyli niedawno asfalt. No i ja w to wjechałem. Opony obie prawdopodobnie są do wywalenia. Nie mówię o tym, że umazane są całe w asfalcie. Do asfaltu poprzyklejała się kupa kamieni, które bardzo ładnie poprzecinały gumę opon. Brawo za pomysł. Debili się nie sieje, sami rosną.
Wracając jednak do przejechanej trasy, to starałem się pokonać ją z dość dobrą średnią i właściwie nawet mi to wyszło. Trasa została przejechana bez schodzenia z roweru.
Trasa: Wołomin-Majdan-Zabraniec-Okuniew-Stanisławów-Poświętne-Międzyleś-Jaźwie-Sulejów-Jadów-Mokra Wieś-Obrąb-Niegów-Słopsk-Kuligów-Stare Załubice-Białobrzegi-Nieporęt-Trasa nieporęcka-Marki-Nadma-Kobyłka-Wołomin
Temp: 13-18°C
Wiatr: płn-wsch. 2m/s
Czas: 8:00-12:35
Kategoria 100-150


Dane wyjazdu:
106.03 km 0.00 km teren
03:34 h 29.73 km/h:
Maks. pr.:47.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czarny

Mała setka w Wielką Sobotę

Sobota, 23 kwietnia 2011 • dodano: 23.04.2011 | Komentarze 4

Sprawa wygląda tak, że na rower wychodziłem szczęśliwy i zadowolony. A bo to ciepełko i wyszedłem z łydą odkrytą pierwszy raz w tym roku. Od rana wyczekiwałem na cieplejsze chwile i około godziny dwunastej wyjechałem z zamiarem zrobienia stówki. Mogłem wyjechać wcześniej, ale obowiązki domowo-zakupowe oraz wspomniane wyczekiwanie na większa temperaturę, zmusiły mnie na wyjazd w porach późniejszych. Po wyjeździe, w ciągu około dwudziestu minut, w okół mnie zebrały się prześliczne granatowe chmury burzowe, ale dokuczający dziś także wiatr, odpychał je ode mnie. Cały czas zastanawiałem się co mam robić i czy jechać tę stówę. Trasę trochę zmieniłem i pojechałem inaczej niż zamierzałem, ale do tego zmusił mnie wiatr. W końcu pomyślałem, że i tak nie będzie padać (o czym zapewniała mnie przed wyjazdem żona), więc trzeba korzystać z wolnego ciepłego dnia. Chmury to oddalały się ode mnie, to znowu przybliżały. W okolicach Kuligowa trafiłem w końcu na mokre miejscami asfalty. Po chwili asfalty były całkiem mokre, baaaa było nawet sporo kałuż. Zatem ubłociłem się znowu jak nieboskie stworzenie. Kląłem na czym świat stoi i tak się wkurzyłem, że postanowiłem znowu pogniewać się na rower i nie dojechać tej stówy. Należy dodać, że temperatura spadła dość znacznie i zrobiło się chłodniej. Na szczęście jednak nie marzłem. Trafiłem na jedyny w tym dniu i okolicy padający deszcz. Takie moje szczęście w tym roku.
Ostatnie kilometry przed domem, to jazda pod wiatr, więc stan mojego wqurwienia wpływał maksymalnie na prędkość jazdy. Momentami jechałem spacerkiem, bo nie chciało mi się siłować z wiatrem. Przed samym domem, stwierdzam, że do stówy brak mi dwunastu kilometrów. Postanawiam jednak to dokręcić, co czynię, kierując się jeszcze do miasta Zielonka, gdzie odwiedzam kolegów na swoim byłym komisariacie. Chwila odsapki, wypijam colę i wracam do domu. I tak setuchna w Wielką Sobotę dochodzi do skutku.
Trasa: Wołomin-Majdan-Ręczaje Polskie-Poświętne-Międzyleś-Jaźwie-Miąse-Tłuszcz-Wólka Kozłowska-Kozły-Dąbrówka-Marianów-Ludwinów-Kuligów-Stare Załubice-Radzymin-Czarna-Wołomin Słoneczna-Wołomin-Kobyłka-Zielonka-Kobyłka-Wołomin
Temp: 20-13°C
Wiatr: wsch. 4m/s
Czas: 12:05-15:40
Wszystkim odwiedzającym składam serdeczne życzenie, zdrowych i wesołych Świąt. Pogody ducha i lepszej pogody w czasie wielu godzin spędzonych na ukochanych rowerkach :)
Kategoria 100-150


Dane wyjazdu:
100.10 km 0.00 km teren
03:21 h 29.88 km/h:
Maks. pr.:40.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czarny

Totalna wtopa

Niedziela, 17 kwietnia 2011 • dodano: 17.04.2011 | Komentarze 6

I nastała niedziela, a że wzięła i nastała, to miało być dziś dwieście kilometrów. No właśnie, miało...
Po kilku debatach dotyczących trasy na ten dzień, wypadło na Brok i Węgrów. Po drodze mieliśmy zaliczyć wizytę u Piotrkowych teściów, gdzie żona Piotrka przygotowywała nam posiłek, który miał nas wzmocnić na drogę powrotną do domu. Uparłem się, żebyśmy wyjechali o godzinie siódmej, choć Piotrek trochę się temu sprzeciwiał. Ja jednak wolę wyjechać wcześniej i wcześniej wrócić. Na dziś zapowiadano zachmurzenie, ale nikt nie wspominał o deszczu. Obaj, śledząc prognozy pogody, sprawdzaliśmy obszar w okolicy Wołomina. Nikt nie pomyślał, że przecież odjedziemy na wschód ponad sto kilometrów. No i to był błąd.
Poranny wyjazd przywitał nas chmurami. Po przejechaniu około dwudziestu kilometrów, poczuliśmy pierwsze krople deszczu, który za mocno nie przeszkadzał i nie moczył ani nas ani nawet zbytnio jezdni. Pomimo wczorajszych problemów z siłą, dziś jechało się całkiem dobrze, czasami musiałem hamować Piotrka, bo jakby zapominał, że czeka nas dwieście kilometrów. Na trasie życie umilały nam TIR-y, które jak zwykle powodowały ogromne zagrożenie na drodze, wyprzedzając na trzeciego, traktując nas jak powietrze. Dwa razy musieliśmy salwować się ucieczką na pobocze, po wcześniejszym zeskakiwaniu z roweru. Kląłem tych sk... na czym świat stoi. Życzyłem śmierci i kalectwa. Ehhh.
Po dojechaniu do Broku i skręcie na Małkinię, zaczął się armagedon. Deszcz wzmógł się (padał cały czas). Na jezdni była pływalnia, czyli padało tam mocno i dużo wcześniej. W ciągu kilku chwili byliśmy cali mokrzy i zrobiło się bardzo zimno. W tej sytuacji Piotrek zaproponował, że dojeżdżamy do jego teściów do Godlewa i zostajemy tam a do domu wrócimy samochodem z jego żoną. Kiedy to usłyszałem, chwyciłem się tej myśli jak ostatniej deski ratunku. Było mi tak zimno w nogi, że nie wiem jak przejechałem jeszcze te dwadzieścia kilometrów, które pozostały nam do Godlewa. Po drodze mijaliśmy miejscowość Zuzela, w której urodził się Kardynał Stefan Wyszyński. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, wyglądaliśmy obaj jak ostatnie nieszczęścia. Wszystkie ubrania były mokre, z butów wylewała się woda. Na miejscu zostaliśmy natychmiast poratowani suchymi ubraniami i poczęstowani takimi wspaniałościami, że ślinka cieknie. Na początek było makaron z sosikiem a potem kotlecik z dzika. Nażarliśmy się jak chore świnki i poprawiliśmy jeszcze ciastem. Przeknałem się o gościnności naszych rodaków. Potraktowano nas po królewsku!!
Przed wyjazdem udało nam się zapakować oba rowery do Piotrkowego kombi i wygięci w chińskie osiem, wracaliśmy do domu.
Wyjazd zatem należy uznać do nieudanych. Deszcz pokrzyżował plany. Nie byliśmy na niego przygotowani. Trzeba planować kolejne dwieście kilometrów i mieć nadzieję, że utrafimy w pogodę.
Temp: 8°C
Wiatr: płn-zach 3-4 m/s
Czas: 7:00-10:30
Trasa:
Kategoria 100-150


Dane wyjazdu:
109.88 km 0.00 km teren
03:49 h 28.79 km/h:
Maks. pr.:61.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Pogodowa masakra

Niedziela, 10 kwietnia 2011 • dodano: 10.04.2011 | Komentarze 2

Ostatni z zaplanowanych dni wolnych od pracy należało wykorzystać jak najlepiej. Tym bardziej, że wczoraj zrobiłem sobie wolne od jazdy, mając w pamięci piątkowe wyczyny ekwilibrystyczne, mające na celu utrzymanie się na rowerze. W prognozie pogody obiecywali, że wiater zwolni troszkę, więc można było zaplanować jakąś setkę albo i coś więcej. Podjechałem dziś pod Piotrka o godz. 9:00, zimno z rana było ale wiatr był odczuwalnie dużo słabszy, niż przez ostatnie dni. Skierowaliśmy się na trasę Nieporęcką, mieliśmy zamiar dostać się do Nowego Dworu Mazowieckiego. Po drodze Piotrek jakoś z sił mi opadał i martwiłem się o dzisiejszy wyjazd. Jednak nie było tak źle, ale wszystko po kolei. Droga do Nowego Dworu Mazowieckiego to walka z wiatrem. Doszedłem do wniosku, że już się chyba do niego przyzwyczaiłem, bo nie robił dziś na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia. W Nowym Dworze Mazowieckim dojechaliśmy do trasy na Płock i trochę zbaraniałem, bo sam nie wiedziałem jak dalej jechać. Po konsultacji z miejscowym rowerzystą, pedałującym zawzięcie na rozsypującym się składaku, kierujemy się kawałkiem trasy na Płock i odbijamy potem w prawo na Serock, jadąc drogą nr 62. Po zmianie kierunku jazdy, dostajemy wiatr w plecy i można trochę przyspieszyć. Jednak wcale nie jest to takie proste, gdyż TIR-y i podmuchy wiatru, stwarzają niebezpieczne sytuacje i wcale nie można za bardzo się tak rozpędzić. A TIR-ów dziś całkiem sporo, myślałem, że będzie luźniej. Momentami, kiedy słońce całkiem schowa się za ciemne chmury, jest taka zimnica, że robi się mało przyjemnie. Te negatywne odczucia potęguje zimny północny wiatr. Po walce z TIRa-mi, skręcamy w końcu na Dębe i tam korzystając z wiatru, pobijam swój rekord prędkości, który od dziś wynosi 61,3km/h. W rozmowie z Piotrkiem ustalamy, że skoczymy jeszcze na Kuligów, aby maksymalnie wykorzystać dzisiejszy dzień, ale na domiar złego zaczyna padać, więc rezygnujemy z wydłużania i kierujemy się do domu. Dookoła jest tyle chmur deszczowych, że bez sensu jest ryzykować zmoknięcie. Kiedy dojeżdżamy pod mój dom, obaj stwierdzamy, że nogi mocno poczuły dzisiejszy wyjazd.
Temp: 10°C
Wiatr: płn-zach. 8m/s
Czas: 8:50-12:50
Trasa:
Kategoria 100-150


Dane wyjazdu:
115.01 km 0.00 km teren
03:50 h 30.00 km/h:
Maks. pr.:55.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czarny

Znowu duje, że aż strach...

Piątek, 1 kwietnia 2011 • dodano: 01.04.2011 | Komentarze 8

Kiedy otworzyłem rano oczęta, pierwsze na co zwróciłem uwagę, to wyjący w wywietrzniku pokojowym wiatr. Zerknąłem na zegar, okazało się, że dochodzi czwarta rano.
No i znowu gwiżdże, że aż się odechciewa. To już chyba tak drugi tydzień - machnąłem ręką i westchnąłem teatralnie. Czas wstawać i szykować się do zaplanowanego wyczynu, czyli na jazdę dwunastogodzinną. Zerwałem się szybko i udałem się do kuchni, w celu przygotowania jedzenia na drogę oraz specyfików wzmacniających , czyli izotoników. Właściwie to sam nie wiem, czemu tak bardzo przyspieszyłem ten wyjazd? Planowałem go przecież dopiero na maj czy czerwiec. No, ale jak postanowiłem, to trzeba działać. Walnę ten dystans w Prima Aprilis i mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze – gadałem sam do siebie. Wystroiłem się elegancko, zarzuciłem plecak z bukłakiem na plecy i wyszedłem po rower a następnie stanąłem na ulicy czekając na kolegę Piotrka, który miał mi towarzyszyć w tym rowerowym samobójstwie. Umówieni byliśmy na godzinę piątą, więc Piotrek miał jeszcze chwilę czasu na dojazd. Stojąc na ulicy wsłuchiwałem się w podmuchy wiatru, który wiał w z kierunku zachodniego.
Czyli na początek będzie w plecy. Może w trakcie drogi się zmieni i będzie cały czas sprzyjał - rozmyślałem.
Piąta godzina minęła, kolejne piętnaście minut także a Piotrka nie ma. Napisałem do niego SMS-a ale nie dał odpowiedzi. Nie wiedząc, co się dzieje, wzruszyłem ramionami, wsiadłem na rower i zacząłem jechać. Jednak postanowiłem jeszcze zatelefonować do niego, co uczyniłem trzy razy. Nie odebrał żadnego z połączeń.
No cóż, pewnie zaspał albo zrezygnował – myślałem wsiadając ponownie na rower.
Pierwsze kilometry mijały mi w zupełnej ciszy, samochodów na ulicach było jak na lekarstwo. Popychający mnie wcześniej wiatr, odwrócił się ode mnie i nie wspomagał w rozwijaniu dość dużej prędkości.
I znowu w ryło wieje. A żeby cię szlag trafił ty mendo pierdolona - wyklinałem wiatr, na czym świat stoi.
Kiedy znajdowałem się na prostej prowadzącej wzdłuż brzegu Zalewu Zegrzyńskiego, zobaczyłem jadącego z naprzeciwka rowerzystę. Ubrany był profesjonalnie, pomyślałem zatem, że pewnie też ruszył wcześnie rano na swoją trasę. Z dala widoczny był czerwono-biały kask. Próbowałem dojrzeć, na jakim jedzie rowerze, ale było za daleko. Po pochylonej sylwetce widać było, że jedzie na rowerze szosowym. Im bardziej się do mnie zbliżał, tym bardziej widać było, że rower, na którym pomyka, to szosówka, której raczej przez całe życie sobie nie kupię, bo najzwyczajniej w świecie, nie będzie mnie stać. Jechał na jakimś kosmicznym Specu.
Kiedy zrównaliśmy się, wtedy oniemiałem. Jadący na rowerze koleś, cały czas pedałował, ale nie zmieniał położenie względem mnie. Ja także mocno naciskałem na pedały, a on i tak był cały czas po mojej lewej stronie i nie mijał mnie.
O kurwa, ale czad – wymsknęło mi się. Odwróciłem głowę i patrzyłem się na jego roześmianą gębę.
No to ładnie mnie witasz. Czego tak wybałuszasz te gały? Stało się co? – odezwał się nieznajomy.
Nnnnieee, no nic… Tylko jak ty to robisz? – jąkałem się.
Eeee tam, to nic takiego. Jak ci powiem i tak nie będziesz chciał wierzyć – jeszcze bardziej wyszczerzył zęby w głupawym uśmiechu.
No wal, spróbuje przyjąć do wiadomości to, co powiesz – gadałem do niego cały czas sapiąc i utrzymując średnią prędkość, wiatr mnie uparcie wstrzymywał i musiałem nieźle się napocić.
Nieznajomy zaś, pedałował sobie leciutko, jakby nie czuł w ogóle żadnego ruchu powietrza. Ciągle i tak znajdowaliśmy się koło siebie, jadąc w przeciwnych kierunkach.
Posłuchaj, ja jestem z innej ziemi, tak zwanej Ziemi numer Dwa. Takich Ziemi istnieje jeszcze kilkanaście, przynajmniej ja o tylu wiem – wypowiedział całe zdanie na wdechu, jakby bał się, że przedłużanie wypowiedzi uczyni z niej bardziej niewiarygodną.
Twoja Ziemia nosi numer Jeden. To światy równoległe, słyszałeś coś o takim zjawisku? – spojrzał na mnie zaciekawiony.
Jebnij się pan w łeb – odparowałem.
Słyszałem, może nie tyle słyszałem, co czytałem. W książkach Scence Fiction. Co ty mi wciskasz, jarałeś coś z samego rana?
No to wbij sobie do łba, że to jest prawda. Bo jak chcesz wytłumaczyć to, co dzieje się w chwili obecnej?
Nie wiem – odparłem zrezygnowany.
Więc słuchaj i zamknij się na chwilę - warknął nieznajomy biker.
Pojawiłem się tu u ciebie, właściwie koło ciebie, żeby powiedzieć ci, że bardzo mocno kogoś wkurwiłeś. A jak on się zdenerwował, to ty będziesz teraz cierpiał. Twoje cierpienie objawiać się będzie tym, że będziesz jeździł, a wiatr zawsze będzie wiał ci w ryło – uśmiechnął się nieznacznie.
A kogóż to wkurzyłem panie mądraliński? – spytałem kolegi eeee (no właśnie nie znałem jego imienia).
Ten koleś, który Cię nie lubi, to Naczelnik do spraw Sił Natury. Lekuchno zdenerwował się na Ciebie, przez to, że w kółko klniesz na wiatr. Wyklinając wiatr, obrażasz siły natury, a zarazem jego samego. No i on się zdenerwował, ale i tak potraktował Cię lekutko. Mógł załatwić ci cos innego, na przykład pogadać z Naczelnikiem do spraw Zdrowia z Ziemi Pięć i zorganizować ci jakąś długoterminową kontuzję. Mógł też pogadać z Naczelnikiem do Spraw Przestępczości z Ziemi Siedem sprawić, aby zwyczajnie zniknął ci rower. Znaczy, tak żeby ci go zajebali – znowu wyszczerzył zęby w szczerym uśmiechu.
Na każdej takiej ziemi, jest jakiś NACZELNIK? – spytałem zaciekawiony.
Taaa, na waszej też jest. Naczelnik do Spraw Korupcji – roześmiał się i cieszył michę dość długo.
No to co ja mam teraz zrobić, żeby on się odgniewał i ten wiatr przeniósł na przykład do ciebie? - spytałem zrezygnowany.
Przestań posyłać wiązanki i nie ślij bluzgów. Wiatr czy deszcz zawsze będą i nie zmienisz tego. Albo się do tego przyzwyczaisz albo daj sobie spokój z jeżdżeniem na rowerze.
Słuchając jego wywodu, pstrykałem swoim licznikiem i nagle stwierdziłem, że wskazuje on dystans 290 km. Według mojego zegarka, jechaliśmy już tak jedenaście godzin. Nic z tego nie mogłem zrozumieć.
Spojrzałem ponownie na nieznajomego. W tym momencie wykonał manewr skrętu w prawo i zaczął oddalać się ode mnie.
Pamiętaj co ci powiedziałem, to nie Prima Aprillis – krzyczał z daleka i po chwili zniknął. Rozejrzałem się dookoła i stwierdziłem, że znowu jestem na wysokości Zalewu Zegrzyńskiego, tylko że jadę już w stronę domu. Zostało mi do przejechania jeszcze ze trzydzieści kilometrów. Przygotowywałem się do pokonaniu podjazdu na wiadukcie i mocno szarpnąłem się na rowerze. Z oddali dobiegał jakiś dziwny dźwięk, jakaś melodyjka, muzyczka, nie mogłem dojść, o co chodzi. Dźwięk stawał się coraz bardziej natrętny, w połączeniu z ciągle wiejącym wiatrem, nie dawał chwili wytchnienia.
Co to jest? Co się dzieje? To chyba mój… BUDZIK!! … i wtedy zerwałem się z łóżka. Posiedziałem chwilę i zastanawiać się, co mi się śniło. Przypomniało mi się szybko wszystko.
No kurcze, to był Prima Aprilis, czy nie? Wylazłem z wyra, aby szykować się do kolejnej jazdy na rowerze. Obiecałem sobie, że będę już łaskawy dla wiatru, najwyżej będę słał wiązanki bezosobowo.

Opowiadanie to zostało sprowokowane przez koleżankęCheEvara
Obiecałem Jej, że zamieszczę na blogu informację, czemu wiatr wieje, przeszkadzając w jeździe.
W związku z tym, że tekst zajął mi dziś całkiem sporo, zrezygnuje z normalnego opisu dzisiejszej trasy i zamieszczę tylko mapę przejazdu. Wspomnę też, że Naczelnik ds. Natury jeszcze się na mnie nie odgniewał i wiało dziś z zachodu, całkiem mocno, bo 5m/s. Dało mi nieźle w kość. Jednak nie było tak przez cały czas, więc może mam jeszcze u Niego jakieś szanse.
Temp: 10°C
Czas: 9:30-13:24

Kategoria 100-150


Dane wyjazdu:
132.99 km 0.00 km teren
04:32 h 29.34 km/h:
Maks. pr.:56.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czarny

Ale się działo...

Wtorek, 15 marca 2011 • dodano: 15.03.2011 | Komentarze 9

Hołdując socjalistycznemu hasłu, głoszonemu przez Chuka Norrisa:
Co cię nie zabije, to cię wzmocni
postanowiłem dziś zaliczyć taką trasę.

Ale zacznę może wszystko od początku. Kiedy wstałem rano leń Tomek dorwał się do głosu:
Tra la la la, tra la la. Popadałooooo i jest mooookro. Możemy się kłaść z powrotem do wyrka.
Ano faktycznie - popatrzyłem za okno i westchnąłem zrezygnowany, po chwili wróciłem do łóżka. Jednak tylko na chwilę. Zerwałem się i poszedłem sprawdzić prognozy pogody w internecie.
Zapowiadali brak opadów, zatem można o czymś pomyśleć. Nieśmiało w głowie kiełkowała mi pewna myśl. Tak, żeby nie dowiedział się o niej leń Tomek, nie rozmyślałem o niej za wiele, tylko poszedłem popatrzyć na mapę i stworzyć trasę.
Leń Tomek, nie byłby jednak leniem, gdyby się nie zorientował, że jednak będzie musiał coś robić tego dnia.
No ty chyba chory jesteś, w taki wygwizdów 130 km. Walnij się w łeb i lepiej wracajmy do łózka.
Łypnąłem tylko złym okiem i poszedłem szykować izotonik do bukłaka.
Co jakiś czas zerkałam na ulicę, kontrolując czy szosa jest już sucha. O godz. 9:30 zarzuciłem plecak z bukłakiem na plecy, zapakowałem w niego jeszcze jedzonko i wyruszyłem w siną dal. Przecież tęskniłem do dłuższej i nowej trasy. A zaplanowana trasa, kawałkiem miała być faktycznie nowa. Odcinek od Wyszkowa do Serocka nie był nigdy przeze mnie odwiedzany.
Droga do Jadowa dłuży się, jest chłodnawo a wiatr studzi moje zapały. Coraz więcej rozmyślam czy leń Tomek nie miał racji i zastanawiam się czy nie skręcić w Jadowie na Wołomin, zamiast na Łochów. Na przekór leniowi, wiatrowi i wszystkiemu co ZŁEEE, skręcam na Łochów (kierunek na Wyszków). Po zmianie kierunku jazdy, wiatr zaczyna pomagać i jedzie się o wiele lżej. Szybko mijam Łochów. Kiedy widzę tablicę Serock 50 km, trochę opadają mi ręce. Nie ma co się jednak przejmować, wiatr pomaga, szybko dojadę. Kiedy dojeżdżam do Wyszkowa, oglądam ogromne i zamarznięte jeszcze rozlewisko Bugu. Przybrzeżne domostwa są jeszcze pozalewane. Nie wyobrażam sobie takiego życia, ciągłego martwienia się: wyleje czy nie. Tragedia.
Kiedy mijam Wyszków i skręcam na Serock, rozwijam skrzydła i zaczynam sobie folgować z prędkością. Do tej pory się oszczędzałem. Na pewnym zjeździe, przy prędkości ok 50 km/h dostaję taki podmuch wiatru, że ledwo ratuję się przed upadkiem. Jestem dość mocno wystraszony, ale to nie koniec strachów na dzień dzisiejszy. Już niedaleko przed Serockiem, widzę jadącego z naprzeciwka TIRa. Wyprzedza jadący przed nim samochód, za nim drugi TIR (pewnie jego kolega), także wyprzedza ten sam samochód. Nie zważając na mnie, wjeżdża na mój pas, całkowicie mnie ignorując. Widząc co się święci, hamuję dość mocno i uciekam na pobocze. Posyłam kierowcy wiązkę najgorszych bluzgów, jakie znam. On nawet nie patrzy na mnie, jest odwrócony w inną stronę i nawija sobie przez telefon. Kiedy przestają mi się trząść nogi, siadam na rower i ruszam dalej. Przed Serockiem trafiam na korek, który ciągnie się praktycznie przez całe miasto. Po jakimś czasie docieram do Zegrza, gdzie znowu korci mnie aby bić ten mój rekord prędkości. Obawiam się trochę, bo niedawno prawie bym leżał. Udaje mi się rozpędzić do ponad 56 km/h. Boje się szybciej i daję sobie spokój. Mijam Zalew Zegrzyński, który nadal jest jeszcze zamarznięty. Na Bugo-Narwi widziałem siedzących na lodzie wędkarzy. A potem się słyszy o tragediach. Przecież ten lód już nie nadaje się chyba aby po nim łazić.
Nie zatrzymuje się na żadne zdjęcia bo moim zamiarem jest przejechanie tego dystansu bez odpoczynku, co udaje mi się. Zatrzymałem się tylko przy spotkaniu z TIRem i na chwilę w Serocku w korku. Jednak to nie był żaden odpoczynek. Docieram do domu, czując w nogach przejechane kilometry. Buduje formę na mój test, który zbliża się wielkimi krokami. Jeszcze można potrenować około 3 miesiące, zanim wyruszę na moja trasę 2011.
Temp: 5-9°C
Wiatr: płn. 3-4m/s
Czas: 9:30-14:02
Kategoria 100-150