Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Isgenaroth z miasta Wołomin. Mam przejechane 50117.01 kilometrów w tym 60.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 29.76 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
mapa odwiedzone gminy

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Isgenaroth.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Gmina

Dystans całkowity:1619.74 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:54:16
Średnia prędkość:29.85 km/h
Maksymalna prędkość:47.11 km/h
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:115.70 km i 3h 52m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
79.12 km 0.00 km teren
02:39 h 29.86 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mistrz planowania

Niedziela, 8 września 2013 • dodano: 08.09.2013 | Komentarze 0

Dobre planowanie to podstawa sukcesu. Jednak w dniu dzisiejszym planowanie w moim wykonaniu z mistrzostwem miało niewiele wspólnego.
Najpierw jadąc do Zielonki, władowałem się na kilkukilometrowy odcinek zfrezowanej jezdni. Tłumaczyłem sobie, że trzeba się teraz pomęczyć, żeby potem jeździło się jak po lotnisku. Jakoś przecierpiałem, nie miałem wyjścia. Potem władowałem się na drogę 631 prowadzącą do Nieporętu, na której natężony ruch samochodowy powodował lekką irytację. Następnie okazało się, że wiadukt w Markach jest w remoncie i ruch odbywa się tam wahadłowo. A kiedy dojechałem już do Nieporętu, zmieniłem kierunek i jazdy i wtedy było już pod wiatr. I tak już do samego końca. A wiatr dziś skutecznie osłabiał zapędy kolarskie i znacznie zmniejszał wrażenia z odbierania przepięknej pogody.
Temp: 18-26°C (Sigma)
Wiatr: wsch. 2-4 m/s
Czas: 9:25-12:05
Przy okazji zaliczyłem sobie sąsiednią gminę: Marki
Kategoria 50-100, Gmina


Dane wyjazdu:
185.15 km 0.00 km teren
06:21 h 29.16 km/h:
Maks. pr.:42.46 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

40076 a w tym Czerwińsk nad Wisłą

Niedziela, 25 sierpnia 2013 • dodano: 25.08.2013 | Komentarze 2

Cóż to za magiczna liczba w tytule? Niektórzy pewnie się domyślają. To ilość kilometrów jaka potrzebna jest aby móc powiedzieć, że zaliczyłem tyle kilometrów by mogło starczyć na objechanie równika. Tak, dziś właśnie mój bikestatsowy licznik stwierdził, że przejechałem już tyle i mogę się tym chwalić. Choć ta liczba dziś bardzo mocno się broniła, ale o tym w dalszej części opisu.
Dzisiejsza wycieczka w moich myślach powstała już dość dawno temu. Robiłem nawet wywiad z eliza, dotyczący stanu dróg w okolicach Nasielska, Nowego Dworu Mazowieckiego.
eliza jest bardzo obeznana z tymi rejonami.
Kiedy już dowiedziałem się czego trzeba, czekałem tylko na nadarzającą się okazję, aby wyruszyć w te strony. Opcje wyjazdu były dwie:
- trasą 62 do Wyszogrodu i powrót trasa 575 po drugiej stronie Wisły do Nowego Dworu Mazowieckiego.
- przez Nasielsk, do Naruszewa a potem Czerwińsk nad Wisłą i powrót trasą 62 do Nowego Dworu Mazowieckiego.
Wygrała druga opcja, z uwagi na zdecydowanie mniejszy ruch na drogach powiatowych a druga sprawa jakoś mylnie obliczyłem kilometry i wyszło mi, że druga opcja będzie miała mniej kilometrów (chciałem wrócić do domu około godziny 13:00). Pomyliłem się o jakieś 35 km.
Wyjechałem przed godziną siódmą rano. Zdecydowałem się nie wyjeżdżać wcześniej z uwagi na panujący już o tej porze chłód rankiem. Nawet o siódmej szału nie było, termometr wskazywał 11°C.
Tak więc ruszyłem i cieszyłem się, bo wiatr miałem w plecy a on z rana nieźle już pracował. Dzisiejszy wyjazd nazwać mogę wyjazdem kilku wniosków. I pierwszy z nich mogę zamieścić już teraz:
W Polsce wiatr wieje w czterech przypadkach:
a) kiedy ma być ciepło
b) kiedy ma być zimno
c) kiedy ma padać
d) kiedy już padało
Czyli ogólnie wieje zawsze.
Zaczynam kierować się nad Zalew Zegrzyński i za jakąś godzinę zaliczam podjazd za zaporą Dębe. Wiatr nadal współpracuje i będzie dziś tak przez trochę więcej jak połowę wyjazdu. Z zapory kieruję się na Nasielsk, w którym skręcam w drogę nr 571, prowadzącą do Naruszewa. Na odcinku około 30 km mijam na tej drodze chyba ze dwadzieścia tablic informujących o odległości jaka pozostaje do Naruszewa. Myślę sobie, że to pewnie jakieś bardzo ważne miasto, skoro ktoś wpadł na pomysł informowania co 2-4 km ile jeszcze zostało kilometrów do celu. Baaa, myślę sobie, że to nawet bardzo ważne miasto!!
No i wjeżdżam wreszcie do Naruszewa a tam skrzyżowanie i nic więcej. Ręce mi opadły, ale pomyślałem sobie, że gdzieś te parę domów musi być. Skręcałem jednak już w drogę 570 do Czerwińska nad Wisłą, więc Naruszewa nie szukałem.
Po skręcie na Czerwińsk wiatr jeszcze pomaga, czuję jednak, że wzmógł się od rana i powrót będzie fatalny. Nie przewidywałem tylko jak fatalny.
W Czerwińsku mam 100 km i robię pierwszy postój pod sklepem. Nie wiem czy w tych okolicach miasteczka to skrzyżowania, ale w tym przypadku wygląda to tak samo jak w Naruszewie.
Pod sklepem miejscowy kwiat podsklepowy informuje mnie o ilości kilometrów do Nowego Dworu Mazowieckiego. Poza tym opowiadają mi, że szybko zajadę, bo będzie z wiatrem. Niestety nie, teraz będzie centralnie pod wiatr. Po przerwie wjeżdżam na trasę 62 i zaczyna się gehenna, a powiedział bym nawet, że jest totalne upodlenie. Wiatr wieje z prędkością 4-5 m/s a trasa 62 biegnie sobie pomiędzy polami, na których drzewa zapomniały urosnąć. Jestem trochę podłamany, bo do Nowego Dworu jest około 25 km a na trasie hopka za hopką. W tym czasie nasuwa mi się wniosek numer dwa:
- gdybym wiedział, że będzie aż tak piździć, nie pojechałbym.
Cisnę jak mogę, wiatr mnie masakruje, zwalnia jak może. Mijam Zakroczym a potem udaje mi się nie odnaleźć zjazdu do Nowego Dworu Mazowieckiego. Zasuwam zatem przez Pomiechówek, ale wcześniej mijam super projekt naszego regionu, czyli lotnisko w Modlinie, na którym od bodajże 8 miesięcy nic się nie dzieje.
W Pomiechówku mija mnie ogromny peleton, prawdopodobnie Rondo Babka Team. Żaden z kolarzy nie odpowiada na pozdrowienia. No gdzież będą się zniżać do machnięcia ręką takiemu cieniasowi? Uwielbiam takich ludzi.
Jak wspomniałem Nowy Dwór mijam jakoś bokiem i jadę dalej trasą 62 prowadzącą do Serocka. Modlę się abym dał radę dojechać i skręcić wcześniej na rondzie, na Dębe. W tej wiatrowej masakrze nasuwa mi się wniosek numer trzy.
- wszyscy rowerzyści, których mijam, jadą w przeciwnym kierunku. Zatem znikąd pomocy.
Takie życie jak się jeździ solo.
W końcu widzę upragnione rondo i skręcam na Dębe, tam wiatr daje trochę odpocząć. Zostaje mi jeszcze około 40 km do domu. Kiedy mijam już Zalew Zegrzyński, przed Radzyminem skręcam do przydrożnego sklepu, gdzie uzupełniam węglowodany w postaci batonika Snickers i Coca-Coli.
Dojeżdżam do domu totalnie wymordowany, ale w zaraz na mojej gębuchnie pojawia się piękny uśmieszek, bo na obiad będzie super pizza serwowana i przygotowana przez moją Żonę.
Wspomnieć należy o stanie dróg, którymi się dziś poruszałem. Właściwie to wszystkie bardzo dobrze nadają się do jazdy rowerem szosowym. Pomijając oczywiście drogi w okolicy Radzymina czy Wołomina.
Temp: 11-22°C
Wiatr: płn-wsch. 4-5 m/s
Czas: 6:50-14:30
Zdobyte gminy: Joniec, Załuski, Naruszewo, Czerwińsk nad Wisłą, Zakroczym, Nowy Dwór Mazowiecki, Pomiechówek.
I na koniec śmieszne nazwy miejscowości, które mijałem i zapamiętałem: Pierścirogi, Stara Wrona, Wilkowuje.
Kategoria 150-200, Gmina


Dane wyjazdu:
234.45 km 0.00 km teren
07:58 h 29.43 km/h:
Maks. pr.:43.04 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Drohiczyn zdobyty, z dedykacją dla Żony

Piątek, 16 sierpnia 2013 • dodano: 16.08.2013 | Komentarze 7

Dlaczego taki tytuł? Za kilka dni minie dwadzieścia lat odkąd mam wspaniałą i kochaną żonę. Bez Niej moje życie pewnie byłoby inne, gorsze... A Ona sama wie dlaczego. I za to wszystko, co przez ten czas dla mnie zrobiła, postanowiłem zrobić jej taką dedykację. Oczywiście na tym przyjemności się nie kończą, ale reszta to już nasza słodka tajemnica.
Pomysł na dzisiejszy wyjazd wziął się z reklamy telewizyjnej, którą widziałem jakiś czas temu. Promowała ona region Podlasia. W trakcie reklamy była mowa między innymi o miasteczko u nazwie Drohiczyn. Ostatnio przeglądając mapę, miejscowość ta wpadła mi w oko i tak zrodził się plan zdobycia Drohiczyna. Jako że udało się dziś załatwić wolne od pracy, postanowiłem zrealizować plan, tak aby mogła powstać właśnie taka dedykacja.
Wyjazd nastąpił przed godzina szóstą rano. Po wyjściu na dwór stwierdziłem, że szału temperaturowego nie ma, wszak termometr wskazywał niecałe 10°C. Na szczęście ubrałem dziś długi rękaw, ale i tak organizm musiał się nieźle napracować, żeby się ogrzewać. Na horyzoncie, w kierunku w którym zamierzałem jechać, majaczyła jakaś bura chmura, ale przecież super synoptycy nie zapowiadali na dziś deszczów, a co najważniejsze dziś miało nie wiać - (bardzo śmieszne). Zasuwam zatem z rana na Jadów i Zawiszyn. Moim pierwszym celem jest Łochów, z którego drogą krajową 62 będę kierował się na Węgrów. Marznę na początku i zaczynają mnie boleć plecy. Nogi też jakieś takie dziwne. Zaczynam się przeklinać w myślach za ostatnie dwa mocne akcenty w treningach. Przecież wiedziałem, ale cóż, głupota nie wybiera.
Docieram do Łochowa i wtedy zaczyna się robić delikatnie cieplej. Martwię się o TIR-y na trasie, wszak to dziś normalny dzień pracy i pojazdy ciężarowe nie mają ograniczeń. Okazuje się, że jednak nie jest tak źle, jest dość luźno. Przed Węgrowem temperatura podnosi się na tyle, że wreszcie zaczynam odczuwać komfort termiczny. Wszelkie bolączki odchodzą. Zapomniałem wspomnieć o wietrze, który przecież dziś miał nie wiać. Może i nie wieje, ale jest dziś z tych, których nienawidzę najbardziej. Drzewa ani drgną a na jezdni ściana, którą trzeba pchać z mozołem. Trasa układa się dziś tak, że wiatr wcale nie będzie ze mną współpracował. Będzie cały czas albo przeciwny, bądź z boku. Po prostu super. No ale przecież sam trasę wymyśliłem. Są momenty, że zaczynam się zastanawiać czy nie zrezygnować z tego Drohiczyna i nie zawrócić w Węgrowie do domu. Moje morale najbardziej podupada, kiedy przed Węgrowem wjeżdżam w strefę ścieżek rowerowych. Oczywiście na jezdni zakaz. Olewam jednak te zakazy jak zwykle. Skręcam w końcu na Sokołów Podlaski, gdzie ciągle są zakazy dla rowerów. W końcu, powodowany trochę strachem, a także dużym ruchem, wjeżdżam na ścieżkę dla rowerów, która wykonana oczywiście jest z kostki. No baaaa,a z czego by innego? Wiadomo jak się po tym jedzie. Po chwili zatrzymuję się i zastanawiam się co dalej robić. Ruch trochę słabnie i to motywuje mnie do dalszej jazdy do Sokołowa Podlaskiego. Ponadto głupio byłoby nie zrealizować zaplanowanego wyjazdu, tym bardziej dedykowanego. Przed Sokołowem Podlaskim doganiam kolarza na Bottecchii. Rower jest starutki. Młody chłopak kręci jakoś tak mizernie, okazuje się, że od Węgrowa jedzie z bólem nogi. Podpytuję się go trochę o drogę i i łatwość przejazdu przez Sokołów Podlaski. Proponuję wspólną jazdę, ale on mówi, że będzie mnie tylko spowalniał i w ten oto sposób dalej kontynuuję samotną jazdę. Znowu mam przemyślanki dotyczące skrócenia dystansu. Przemawiam jednak mojemu leniowi do rozsądku i i ze świadomością czekających mnie jeszcze 40 km, ruszam dalej przed siebie. Wiatr i hopki na drodze męczą całkiem nieźle. Te cztery dychy ciągnie się jakoś i ciągnie. W końcu jest, miasto Drohiczyn. Skręcam do tak zwanego centrum i robię sobie przerwę w okolicach kościoła franciszkanów z 1682 roku pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.

Obchodzę okoliczne sklepy w poszukiwaniu wody, którą muszę uzupełnić bukłak. Podjadam przygotowane smakołyki i robię sobie przerwę na ławeczce. Na myśl o 120 km czekających mnie na powrocie, trochę opadają mi ręce, ale cóż. Damy radę!!
Wyznaczona przerwa mija szybko. Czas wyruszać z powrotem. Odwracam kierunek i okazuje się, że ten wiatr co dziś przecież nie wieje, dalej nie chce mi pomagać. Na szczęście droga do Sokołowa mija mi jakoś tak bardzo szybko. Hopki i wiatr, który przecież nie wieje masakrują. To ciekawe z tym wiatrem. Jeśli on nie wieje, to co mnie zwalnia na zjazdach? Hmmm...
Od Sokołowa do Węgrowa już blisko. Znowu trzeba wtarabanić się na zakaz. Okazuje się, że aby wydostać się na Warszawę, trzeba pojeździć po mieście jakimś objazdem, który kończy się w miejscowości Krypy. Planuję zrobić kolejny postój w przy Zbrojowni Liw, co też czynię. Zbrojownia przygotowuje się do turnieju rycerskiego, który ma się odbyć w weekend.


A ja przygotowuję się do dalszej jazdy.

Po kolejnej konsumpcji, ruszam dalej. Przede mną wizja podjazdów na trasie Liw-Stanisławów. Już ten pierwszy, chyba najgorszy, doprowadza mnie do rozpaczy. Oczywiście w połączeniu z wiatrem, który jak wiadomo, dziś przecież nie wieje. Walczę z tymi utrudnieniami na drodze i zmierzam w kierunku Stanisławowa. Planuję zrobić jeszcze jeden postój, 15 km przed domem, jak zwykle w miejscowości Poświętne.

Droga przed samym Stanisławowem
Wreszcie docieram umęczony do Stanisławowa, mam już ponad 200 km, ale bliskość domu daje mi siły. Planuję też czym wzmocnię się w Poświętnem. Przerwa w sklepie i zaserwowane wzmocnienia w postaci Coli i Snickersa, dodają trochę sił. Pani sprzedawczyni zapytuje mnie w sklepie ile dziś kilometrów i kiedy jej mówię, to chyba nie bardzo mi wierzy. No bo kto normalny przejedzie tyle na rowerze, hehe?
Ostatnie 15 km, na szczęście w większości przez las, mija dość szybko. Dojeżdżam uchetany do domu.
W drodze nie mogłem skombinować kwiatów dla Żony, więc na razie niech będą takie

Potem postaram się o oryginał.
Czas na podsumowanie, bo strasznie się dziś rozpisałem.
Nie miałem chyba jeszcze takiego wyjazdu, żeby tyle kilometrów przejechać z przeciwnym bądź bocznym wiatrem. Warto jednak było, bo na Podlasiu jeździ się całkiem przyjemnie, oglądając sielskie widoczki.
Choć to dedykacja dla Żony, to nie mogę się jednak powstrzymać.
Serdeczne życzenia dla osoby odpowiedzialnej za prognozę pogody na Meteo.pl Żeby Ci chomik zdechł!!
Temp: 10-32 °C (oczywiście w słońcu)
Wiatr ten co nie wiał: płd-wsch. podobno 2m/s (tylko skąd te gwizdy w uszach?)
Czas: 5:50-14:40
Dziś nie ma śladu GPS, bo zegarek nie wytrzymuje takiego czasu pracy, znaczy jego bateria oczywiście. Osiem godzin i kuniec. Tu było razem 9 z odpoczynkami, więc nie było sensu.
Zdobyte gminy: Węgrów, Sokołów Podlaski, Repki, Drohiczyn.
Kategoria 200-250, Gmina


Dane wyjazdu:
116.95 km 0.00 km teren
03:48 h 30.78 km/h:
Maks. pr.:45.95 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Po dziurę na mapie

Niedziela, 11 sierpnia 2013 • dodano: 11.08.2013 | Komentarze 0

Miał to być spokojny, niedzielny wyjazd w celu zaliczenia ziejącej dziurą na mojej skromnej mapie, gminy Strachówka. Choć nie lubię trasy Mińsk Mazowiecki-Ostrów Mazowiecka, to zdecydowałem się dzisiaj na przejechanie tego odcinka od Stanisławowa do Zawiszyna (w tym przypadku w odwrotną stronę), z uwagi na brak TIR-ów, wszak to przecież niedziela, a w tym dniu świętym TIR-y mają na szczęście zakaz. Szkoda, że tylko w trakcie wakacji.
Wyruszam sobie przed godziną dziewiątą. Dziś brak upałów, nareszcie da się jechać w miarę normalnie, no i nie pada. Wiatr jednak pamięta o swojej robocie, choć na początku, według ułożonego planu współpracuje ze mną. Mnie włącza się fantazja ułańska i z tym wiatrem nieźle sobie razem poczynamy, kręcę momentami ponad 40 km/h. Wiadomo, zemści się to potem, nogi zmęczone gorzej będą sobie radzić z wiatrem, z którym przyjdzie mi walczyć od skrętu na Stanisławów w Zawiszynie. I normalnie jakbym wróżką był. W Zawiszynie zaczyna się koszmar dzisiejszej jazdy, wiatr zaczyna odbierać z nawiązką to co dał do tej pory. Choć na trasie nie ma TIR-ów, ruch zwykłych pojazdów też niezbyt wielki, to wiatr doprowadza mnie tam do rozpaczy. Wyczekuję momentów, kiedy las trochę osłania jezdnię, wtedy mogę trochę odpocząć. Kiedy dojeżdżam do Stanisławowa, nogi trochę odmawiają posłuszeństwa. Zmuszam je do kręcenia, gdyż zatrzymać się planuję dopiero w Poświętnem, gdzie w końcu staję na upragniony odpoczynek i zatankowanie napojów. Pije też Colę i ruszam na te ostatnie 15 km, na szczęście biegnące w większej części przez las. Tym sposobem, po ciężkim boju dziura na mapie została uzupełniona, a ja ujechałem się chyba o wiele gorzej niż w drodze na Mazury.
Urlop rozpoczął się setką a także setką zakończył. A od jutra do roboty !!
Czas: 8:55-12:50
Temp: 20-23°C
Wiatr: zach. 3-5m/s
Zdobyte gminy: Strachówka
Kategoria 100-150, Gmina


Dane wyjazdu:
78.71 km 0.00 km teren
02:37 h 30.08 km/h:
Maks. pr.:47.11 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Jak to zwykła mawiać Eliza, w Krainie Pagórów cz. I

Czwartek, 8 sierpnia 2013 • dodano: 09.08.2013 | Komentarze 3

Nogi po wczorajszym dojeździe na Mazury odpoczęły więc można ruszyć na eksplorację terenów. Nie zamierzam mocno się męczyć, bo wiem że w piątek, czyli kolejnego dnia, czeka mnie powrót do Wołomina, czyli kolejne prawie 190 km. Wyjeżdżam sobie o ósmej rano i na drogach w mazurskich lasach panuje cisza i prawie kompletny bezruch. Od czasu do czasu mija mnie jakiś samochód. Aż serce rwie się do jazdy. Tutaj nie ma nudy, tutaj są widoki i te tytułowe pagóry. Człowiek ani chwili się nudzi. Cały czas jest co podziwiać no i i zmieniać przełożenia. Tutaj nie da się objechać trasy na jednej i tej samej przerzutce. Choć jeździłem już większością zaplanowanej na dziś trasy, to pierwsze moje zdziwienie wywołują dwa podjazdy, przy których stoją znaki 8% i 9%. Nogi odpoczęły, więc na razie nie stanowią one problemu. Jednak przyjdzie pora jeszcze na nie dziś ponarzekać. Kieruję się na Mrągowo, a potem odbijam w prawo na Ruciane Nida. W dalszym ciągu cisza i spokój. I tylko podjazd i zjazd, podjazd i zjazd i w ten sposób mija czas na tej super wycieczce. W pewnym momencie dojeżdża za moje plecy TIR, po chwili zaczyna mnie wyprzedzać i nabierać prędkości. Nie widzi chyba jadącego przed mną kolejnego rowerzysty, bo nagle zaczyna gwałtownie hamować i chyba tylko cudem nie zmiata go z drogi. Pisk i smród spalonej gumy niosą się po lesie. Rowerzysta ucieka na pobocze i na szczęście się nie wywraca. To jedyny przykry incydent, który napotyka mnie dziś na drodze. Poza tym aż chce się żyć. Jazda takimi drogami, którymi dziś się poruszam to sama czysta przyjemność. Do domku wracam już przy niezłym upale. Osiem dyszek wykręcone.
Temp: 25-32 °C
Wiatr: płd-wsch. 2-4m/s
Czas: 8:00-10:40
Zaliczone gminy: Świętajno, Piecki, Ruciane Nida.
Kategoria Gmina, Mazury, 50-100


Dane wyjazdu:
60.64 km 0.00 km teren
02:04 h 29.34 km/h:
Maks. pr.:47.11 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

W Krainie Pagórów cz. II

Czwartek, 8 sierpnia 2013 • dodano: 09.08.2013 | Komentarze 2

Po przestudiowaniu prognoz pogody, podjęta zostaje decyzja o tym aby wrócić do domu samochodem. Na piątek zapowiadane są deszcze i burze, więc nie ma się co wygłupiać. Dlatego też ruszam w tym dniu na kolejne zwiedzanie. Żałuję też, że wcześniej odwołałem wspólny wypad z Dodoelk z Ełku. No ale cóż, będzie kolejna okazja żeby przyjechać.
Tym razem wybieram się po południu, na zwiedzane kilka lat temu tereny, prowadzące przy starej trasie do Mrągowa. Po kilku kilometrach zaczynam przeklinać tę drogę. Jest dziurawa i trzęsie na niej cały czas niemiłosiernie. Mój plan jest zupełnie inny niżeli ten, który zaczyna się realizować. Ruszam na tę trasę bez obejrzenia mapy i wyobrażam sobie, że wyjadę w zupełnie innym miejscu, niż wyjeżdżam, w drodze powrotnej do domku. Ale po kolei. Na tej trasce pagórów też sporo i na niektóre podjeżdżam już na sztywnych nogach. Czuję już kilometry w mięśniach a poranna wycieczka też zrobiła swoje. Człowiek nieprzygotowany do jazdy po takim terenie. W Wołominie i okolicach tylko płaskie i płaskie. Po godzinie jazdy orientuję się, że za mną zaczyna robić się ciemno, idzie burza. Nie wiem za bardzo jak będzie układała mi się trasa, nie pamiętam zbytnio terenu, więc nie mogę ustalić jak mam się ścigać z burzą. Wiem tylko, że kieruję się najpierw na Mrągowo, potem na Piecki. A Piecki mylą mi się Babietami, gdzie znajdują się opisywane dziś wcześniej te dwa podjazdy. Docieram wreszcie do Piecków, choć zaczynałem się martwić, że zbłądziłem. Wtedy orientuję się, że jestem sporo dalej od domu, niż to sobie wyobrażałem. Burza jednak mija mnie bokiem i z tą świadomością jest mi łatwiej pokonywać te kilometry. Po pewnym czasie dojeżdżam do miejsca, o którym myślałem, czyli Babięt i zaczyna wdrapywać się na te 8%. Z 9% w te stronę zjeżdżałem. Nogi sztywne i jest bardzo ciężko. Udaje się jednak i potem zostaje już tylko trochę górek wśród mazurskich lasów. Do domku dojeżdżam nieźle już wypompowany. Teraz zostaje rozmontować Cannondale'a i upchnąć go do naszego Matizka. Nie jest to wcale trudne, myślałem, że będzie gorzej.
Takie wyjazdy tak bardzo odmieniają, aż chcę się jeździć i człowiek żwawiej przystępuje do treningów.
Temp: 32-30 °C
Wiatr: płd-wsch. 3-4m/s
Czas: 16:35-18:40
Zaliczone gminy: Dźwierzuty, Sorkwity.
Kategoria 50-100, Gmina, Mazury


Dane wyjazdu:
185.94 km 0.00 km teren
06:06 h 30.48 km/h:
Maks. pr.:43.82 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Na Mazury

Środa, 7 sierpnia 2013 • dodano: 09.08.2013 | Komentarze 1

Zaplanowany wyjazd na Mazury dochodzi do skutku. Ja wyjeżdżam rowerem przed godziną piątą rano, żona samochodem godzinkę później. Zaraz za Radzyminem, po około dziesięciu kilometrach, przypomina mi się, że nie zabrałem z domu żadnych pieniędzy, jadę tylko z kartą bankomatową, tak więc w razie potrzeby jakiś zakupów, nie będzie tragedii. Pierwsza godzina, już chyba jak zwykle, ciągnie mi się niemiłosiernie. Startuję jeszcze przy szarówce i temperaturze 17°C. W Beniaminiowie spotykam pierwszego w tym dniu bikera, jadącego w okolice Nowego Dworu Mazowieckiego na jakimś góralu. Zamieniamy kilka słów i ja ruszam troszkę szybciej. Pomimo wczesnej pory wiatr już w robocie. Ale on dziś ma być moim sprzymierzeńcem. Wiem, że ma wiać w ciągu dnia z prędkością do 5 m/s i nie wiem czy zdecydowałbym się na ten wyjazd, gdybym miał z nim walczyć po drodze. Do zjazdu na Maków Mazowiecki dojeżdżam nieźle zmachany, pagórki na obwodnicy Serocka i w drodze do Pułtuska, dają się we znaki. Po mimo wczesnej pory, jedzie też trochę TIR-ów i innych samochodów, które na tej drodze męczą jakoś szczególnie. Za Makowem Mazowiecki zatrzymuję się w tym samym co zawsze zajeździe przydrożnym, na pierwsze śniadanko (właściwie to drugie śniadanie, pierwsze było przed wyjazdem). Krótka przegryzka, popitka i ruszam dalej. Zaczyna się robić coraz cieplej a będzie dziś bardzo gorąco, zresztą jak to w ciągu ostatniego czasu bywało. Mijam Przasnysz i wyznaczam sobie kolejny cel, dojechać do Chorzel. Układam sobie takie plany w głowie, aby łatwiej było mi jechać. O dziwo nie mam dziś żadnego kryzysu i tak pozostaje do końca drogi. Zatrzymuje się jeszcze dwa razy na króciutkie przystanki. Obawiam się, że przed samym Szczytnem droga będzie mi się bardzo dłużyła, ale mija na prawdę bardzo szybko, choć jadę już na oparach swoich napojów. Upał jest już niemiłosierny. Od chwili kiedy ruszyłem, temperatura wzrosła prawie dwukrotnie. Za Szczytne zaczynają się znowu podjazdy i one dają mi już w kość całkiem nieźle. Dojeżdżam wreszcie do zjazdu do naszego domku w miejscowości Marksewo. Tam spotykam dwóch sakwiarzy, jestem jednak tak zmęczony, że nie rozmawiam z nimi. Tylko krótkie pozdrowienie i zjazd z asfaltu. Zostaje 200m do naszej działki. Na miejscu żona uwiecznia szaleńca.

Jestem zadowolony, że udało mi się dojechać.
Temp: 17,5°C-32,5°C
Wiatr: płd-wsch. 2-4m/s
Czas: 4:50-11:17
Zdobyte gminy: Szelków, Maków Mazowiecki, Karniewo, Płoniawy-Bramura, Przasnysz, Krzynowłoga Mała, Chorzele, Wielbark, Szczytno.
Kategoria 150-200, Gmina, Mazury


Dane wyjazdu:
181.26 km 0.00 km teren
06:06 h 29.71 km/h:
Maks. pr.:40.33 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Piątkowy rajd

Piątek, 19 lipca 2013 • dodano: 19.07.2013 | Komentarze 6

Wyjazd dzisiejszy planowałem już od jakiegoś czasu. Chciałem sprawdzić jak będę się czuł na odległościach ponad 150 km a zarazem miałem ochotę na przypomnienie sobie poznawanych wcześniej tras. Na dzisiejszy dzień wziąłem sobie specjalnie wolne w pracy. Jak się okazało, wybrałem najgorszy dzień z możliwych w tygodniu, no ale cóż, co zrobić?
Zastanawiałem się jeszcze wczoraj, o której godzinie wyjechać. Przeglądając prognozy pogody widziałem, że będzie wiało niemiłosiernie (dlatego to najgorszy dzień, wcześniej aż tak nie wiało) a na popołudnie zapowiadano opady deszczu. Zdecydowałem więc, że wyjadę o godzinie piątej rano i zanim cokolwiek napada, to ja już będę w domu. Zdecydowałem się też na taki wariant, gdyż z rana zawsze trochę mniej wieje.
Rano pobudka o godzinie czwartej, śniadanko, wyszykowałem się i wyjazd. Pod wpływem impulsu, a bardziej zerknięcia na termometr za oknem, ubrałem się na krótki rękaw. Szału nie było, bo Sigma wskazywała przez pierwszą godzinę mniej jak 14°C. Tragedii jakiejś też jednak nie było. Marzłem nieraz o wiele gorzej.
Taki dłuższy wyjazd, to zawsze lekka obawa, jak pójdzie, czy sprzęt nie nawali, czy organizm zniesie normalnie trudy wyjazdu? Tym bardziej, że jechałem sam. Nie był to jakiś wielki dystans, ale dla mnie, po takiej przerwie to i tak jest coś dużego.
Czas mija mi dość szybko, drogę umila mi RMF FM. Zanim się spostrzegłem, byłem już na zaporze w Dębem nad Zalewem Zegrzyńskim.

Widok w stronę zalewu

Widok w stronę rzeki Narew
Mijam zaporę i zaczynam podjazd za zaporą. Na górze widać, że nie jestem w najlepszej formie, zasapałem się trochę, a przecież ta górka nie jest jakaś wielka.
Zasuwam dalej na Nasielsk, przed którym skręcam na Pułtusk. W Pułtusku decyduję się wjechać w miasto i poszukać Domu Polonii, ale w końcu jednak odpuszczam i zatrzymuję się na krótkie śniadanko nad Narwią.

Wyłączam GPS-a i posilam się. Trochę źle wybrałem miejsce na odpoczynek, bo za bardzo nie ma gdzie się wysikać. Z pełnym pęcherzem wracam do centrum i przepycham się przez zakorkowane z rana miasto. Po skręcie na Wyszków, trochę jestem zawiedziony, bo jest dość ciasno i jedzie sporo TIR-ów, ale za kilka kilometrów, robi się spokojnie i są momenty, że przez długi czas nic mnie nie mija. Na chwilę się jeszcze zatrzymuję aby załatwić to czego nie mogłem załatwić wcześniej i włączam MP3, bo fale radiowe RMF FM gdzieś zanikły. Muszę to robić bardzo szybko, bo komary wciągają mnie całego do lasu, razem z rowerem. Zdołały nawet użreć mnie poprzez dość grube opaski kompresyjne. W Wyszkowie tak samo ciasno jak i w Pułtusku, nie ładuję się jednak do centrum tylko omijam je elegancko i kieruję się na Łochów. Tutaj już mam boczny wiatr i zaczyna mi trochę przeszkadzać, ale nie ma co narzekać. Na narzekanie przyjdzie dziś jeszcze czas. W Łochowie zatrzymują mnie rogatki, trochę odpoczywają mi nogi. Trasa od Łochowa do skrętu na Jadów w Zawiszynie to najgorszy dziś odcinek. TIR za TIR-em i ogólnie sporo samochodów. Dojeżdżam w końcu do Zawiszyna i tu kończą się przyjemności, dostaję w ryło przepięknym 6 m/s i trochę opadają mi ręce. Mijam Jadów i dojeżdżam do skrętu na Sulejów. Zatrzymuję się na bananka, wcześniej konsumowałem banany i batoniki w drodze, nie zatrzymując się. Wjeżdżam na teren rezerwatu Śliże i cieszy mnie to, bo las osłoni mnie trochę od tego wygwizdowia.

Droga prowadząca poprzez rezerwat
Jadąc przez las mogę trochę odsapnąć. Zaczynam myśleć już o dojechaniu do Poświętnego i marzy mi się zimniuteńki lód. Wiatr i tak masakruje mnie niemiłosiernie. Nogi momentami mi miękną, szczególnie w udach. Łydki mnie nie bolą i nie wiem czy to zasługa opasek kompresyjnych, które zostały mi z biegania, a które to stosuję też na treningach rowerowych? Po woli zbliżam się do Poświętnego, gdzie mini farma wiatrowa odwrócona jest na zachód a łopaty wiatraków dość szybko pracują, tworząc energię.

W końcu jest Poświętne i upragniony lód. Odpoczywamy pod sklepem, który na szczęście dziś jest otwarty.

Cannondale odpoczywa

I ja odpoczywam
Będąc już całkiem na swoich śmieciach, sunę do domu. Jestem zmęczony, bo kilometry od Zawiszyna trochę zmasakrowały mi system. Bardziej się umęczyłem tym odcinkiem niż pozostałą częścią drogi. Końcowa część dzisiejszej wyprawy odbywa się już przy zachmurzonym niebie, gdzieś tam w oddali pewnie czai się deszcz. Ale ja dziś na szczęście jestem przed nim.
A w domu czeka na mnie mała armia moich misiaczków, które wcinam ze smakiem.

Moje miłości :)
Wyjazd dzisiejszy bardzo udany i pozwolił mi stwierdzić, że jestem gotowy na wyjazd na Mazury. Tylko kto za mnie wróci z tych Mazur?
Fotki marne bo z komórki.
Mapki dwie, bo wyłączyłem GPS-a aby oszczędzać. I tak bateria by starczyła, ale...
Temp: 14-26°C
Wiatr: zach. 3-6m/s
Zaliczone gminy: Wieliszew, Serock, Nasielsk, Winnica, Pokrzywnica, Pułtusk. miasto Pułtusk, Zatory, Somianka, Wyszków, miasto Wyszków, Łochów, miasto Łochów,
Czas: 5:00-11:30 (brutto)

Kategoria 150-200, Gmina


Dane wyjazdu:
122.01 km 0.00 km teren
04:01 h 30.38 km/h:
Maks. pr.:46.73 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Zbrojownia Liw

Niedziela, 7 lipca 2013 • dodano: 07.07.2013 | Komentarze 7

Wyjazd ten planowałem od dwóch czy trzech tygodni, nigdy jednak pogoda nie była dobra na tyle, abym mógł go zrealizować. Ciągłe opady i burze, przeszkadzały w ponownym odwiedzeniu miejscowości Liw koło Węgrowa. Dziś opadów żadnych nie zapowiadano, martwił mnie trochę tylko przepowiadany dość silny wiatr. No ale cóż, wiatr to nie deszcz.
Wyjeżdżam z rana około godziny 8:30. Jest chłodnawo, na niebie zbiera się sporo chmur, które skutecznie zakrywają słońce, jeszcze bardziej zmniejszając temperaturę. Kieruję się na Okuniew i potem Stanisławów. Zamierzam wracać przez Poświętne. Dzisiejsza trasa to nie kółeczko, tylko w obie strony ta sama droga, więc wracając, choć pod koniec zamierzam pojechać trochę inaczej.
W drodze do Stanisławowa, temperatura spada momentami do 18°C, tak więc ciągnie trochę po krótkim rękawie. Nie jest jednak źle. Dojeżdżam w miarę sprawnie do Stanisławowa i kieruję się na trasę na Węgrów. Podoba mi się od razu znak stojący na początku tej trasy, zakazujący wjazdu na nią pojazdom powyżej 8 ton. Przy niedzieli i wczesnej porze ruch jest mały, a to rowerzyści chyba lubią najbardziej. Wiatr jest dziś północny i nieźle sobie poczyna, ale ja mam go przeważnie z boku, choć nieraz w połączeniu z podjazdami na tej trasie, trochę robi na mnie wrażenie. Staram się nie szarżować z prędkością, choć folguję sobie na zjazdach. I tak wspinam się na zjazdy, zjeżdżam z nich i mknąc w stronę miejscowości Liw, słucham sobie Radia ZET. Po upływie dwóch godzin, dojeżdżam do celu. Na krótką chwilę wpada mi do głowy pomysł, aby podjechać te parę kilometrów jeszcze do samego Węgrowa, ale widząc zjazd do Zbrojowni, odpuszczam sobie. Będzie kolejna okazja przyjechać w te strony. Asfalt na tej trasie jest całkiem nowy i jazda taką drogą to sama, czysta przyjemność.
Po skręcie do zbrojowni, telepię się chwilę po "kocich łbach", którymi wyłożona jest droga dojazdowa. Po zatrzymaniu wcinam "posiłek rowerowy", czyli banan i batonik. Potem zabieram się za fotki.




Już przy samym zamku mozna przeczytać informację, z której wynika, że:
Zespół zamkowy w Liwie jest jednym z najciekawszych zabytków na pograniczu podlasko-mazowieckim. Około 1429 r. książę warszawski Janusz I Starszy zbudował zamek murowany na sztucznej wyspie wśród bagien rzeki Liwiec, ówczesnej granicy księstwa.
Po wygaśnięciu linii męskiej Piastów mazowieckich od 1526 do 1536 r. zamkiem władała księżniczka Anna Mazowiecka, która otrzymała Liw jako zaopatrzenie do czasu zamążpójścia. Po jej ślubie ze Stanisławem Odrowążem w 1537 r. ziemię liwską wcielono do Korony. W latach 1548-1556 zamek należał do królowej-wdowy Bony Sforzy.
W 1656 r. („potop”) i 1703 r. (wojna północna) Szwedzi zdobywali i plądrowali warownię, która po drugim najeździe popadła w ruinę. W 1782 r. starosta Tadeusz Grabianka zbudował na siedzibę kancelarii starostwa i sądu ziemskiego dwór barokowy, który spłonął w połowie XIX wieku.
Podczas II wojny światowej niemiecki starosta Ernst Grass zamierzał rozebrać ruiny zamku na cegłę. Zapobiegł temu młody archeolog Otto Warpechowski, przekonując starostę o krzyżackim rzekomo pochodzeniu zamku i doprowadzając do rozpoczęcia jego odbudowy. Prace renowacyjne, przerwane przez Niemców w 1944 roku, ukończono w 1961 r.
Obecnie zamek jest jednym z największych muzeów broni w Polsce, prezentując w swojej kolekcji broń białą, palną i drzewcową z XV-XX w. Muzeum szczyci się również kolekcją portretu sarmackiego z XVII-XVIII w. Oraz dużym zbiorem malarstwa i grafiki o tematyce batalistycznej, zawierającym dzieła m. in. Wojciecha i Jerzego Kossaków, Tadeusza Ajdukiewicza, Leona Kaplińskiego, Stefano Dell Belli, Eryka Dahlberga. Wystroju wnętrz dopełniają zabytkowe meble i tkaniny.
Wszyscy odwiedzający Liw podkreślają unikalny, kameralny nastrój panujący w muzeum i jego najbliższej, nadrzecznej okolicy, nieskażonej cywilizacją, jakby żywcem przeniesionej z osiemnastowiecznych pejzaży.
Choć nie lubię szwendać się w butach z blokami, pospacerować chwilę trzeba aby pofocić w zabytku. Na wejście do wnętrza nie decyduję się. Garmin przypomina mi pikaniem, że czeka mnie przecież powrót do domu. Jeszcze kilka zdjęć i trzeba wracać.




Obawiam się o powrót, bo wiem, że skoro wiatr bardziej pomagał w tę stronę, to w przeciwną będzie przeszkadzał. Nie jest jednak tak źle. Pierwszy podjazd za Liwem i pod wiatr trochę mnie osłabia, ale potem jest już tylko lepiej. Droga mija mi tak zwanym pędzikiem. Jakiś czas przed skrętem na Stanisławów zaczynam marzyć o zjedzeniu zimnego super loda i obiecuję sobie to zrobić w miejscowości Poświętne. Po dojechaniu do Poświętnego, przejeżdżam koło zamkniętego sklepu i oblizuję się smakiem. Wtedy moje myśli zaczyna zaprzątać pizza, którą żona szykuje w domu na obiad. Prędkość przelotowa w tę stronę jest trochę za mocna i pewnie będę tego żałował. A w tamtą stronę się pilnowałem. Mam już dość problemów z tą nogą, no ale co zrobić?
Po dojechaniu do domu, jeszcze jedna sesja zdjęciowa, tym razem bez samoobsługi. Synek śmiejąc się z ojca, robi fotki.

Wyjazd uważam za bardzo udany. Cieszę się, że konfrontacja z dzisiejszym wiatrem przebiegła w miarę bezboleśnie, bo inaczej pewnie zmasakrowałby mnie. Słabo nie wiał.
Temp: 18-23℃
Wiatr: płn. 4m/s
Czas: 8:30-12:45
Zdobyte gminy: Dobre, Korytnica, Liw
Kategoria 100-150, Gmina


Dane wyjazdu:
102.29 km 0.00 km teren
03:27 h 29.65 km/h:
Maks. pr.:43.04 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Spontaniczna pierwsza setka tego sezonu

Niedziela, 16 czerwca 2013 • dodano: 16.06.2013 | Komentarze 0

Choć w planach setki nie miałem, już wczoraj nie mogłem doczekać się dzisiejszego wyjazdu. Zaplanowałem sobie, że wyjadę około ósmej rano, aby nie było jeszcze gorąco i miałem nadzieję też, że wiatr jeszcze nie będzie zbyt mocny. Na dziś zapowiadano bowiem 5m/s. Z rana zbudziłem już się po godzinie piątej, ale zdecydowanie stwierdziłem, że czas jeszcze spać, a bynajmniej leżeć, bo za bardzo to już nie pospałem. Przymykałem oko i kontrolowałem co jakiś czas godzinę. W końcu przymknąłem to oko lepiej, bo podniosłem się po godzinie ósmej. Szybkie śniadanko i przygotowanie. Po ósmej już jadę. W planach mam pojechać po gminę Zabrodzie i przystępuję do ich realizacji. W trakcie drogi co i raz modyfikuję sobie trasę, wydłużając ją. Wiatr trochę powiewa, ale ja na razie mam go w plecy. Oszczędzając nogę i kontrolując swoją prędkość zmierzam do Niegowa w gminie Zabrodzie. Ogarnia mnie jakaś euforia rowerowa, cieszę się że jadę, chłonąc widoki i słuchając sobie radiowej muzyczki. Po około czterdziestu kilometrach mina mi trochę rzednie, bo zaczyna się pod wiatr, a ten już nieźle pracuje. I tak sobie ze sobą walczymy a ja posuwam się do przodu. Po dojechaniu w okolice Dąbrówki, jest znowu łatwiej, zmieniam kierunek i od tej pory raz jest lepiej a raz trochę gorzej. W końcu dojeżdżam do Starego Kraszewa, gdzie postanawiam, że zaatakuję dziś jednak setkę. Staję więc w miejscowym sklepie w celu uzupełnienia napitków. Po zakupach ruszam dalej i kieruję się do Radzymina, gdzie czekają mnie dziś kolejne dwa podjazdy na wiaduktach. Jeszcze trochę biję się z myślami i sam się siebie pytam czy to rozsądne, bo miałem przecież oszczędzać nogę? Jednak stwierdzam, że nie jadę mocno i może nie będzie źle. Nie czuję żadnego bólu w stawie, ale przy około osiemdziesiątym kilometrze pojawia się jakiś dziwny, lekki ból lewego kolana. Szukając kolejnych kilometrów, kieruję się na rondo w Majdanie i potem na Leśniakowiznę i Ossów. Nie lubię tej drogi, bo jest mocno zniszczona. jest mi już ciężko, znowu jest pod wiatr a ja jestem już zmęczony. Na drodze tej spotykam bikera na rowerze poziomym, który pomyka sobie w przeciwną stronę. W ogóle pierwszych rowerzystów dziś spotkałem w okolicy godziny jedenastej Nikomu nie chce się jeździć rano? Po woli dobijam do setki i zmęczony, ale zadowolony z pierwszej w tym roku stówy, dojeżdżam do domu.
Jak się człowiek napatrzy, to od razy się lepiej jedzie. Zajawka Marko Baloha z RAAM 2013.

Zaliczone gminy: Zabrodzie
Temp: 24-31℃ (wskazanie z Sigmy)
Wiatr: płd-zach. 3m/s (upierdliwy)
Czas: 8:10-11:45
Kategoria 100-150, Gmina